Les Miserables – Enjolras/Grantaire - Modern AU - Rozdział 1 - A World Off-Center
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem pierwszego rozdziału „Situational Irony" autorstwa Ryssabeth, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli tego ogromnego kunsztu literackiego.
Od tłumacza.2: Jestem okropnym człowiekiem, który ucieka od odpowiedzialności tłumaczenia "Paris Burning", ale nie mogłam się powstrzymać. Ten fic to najsmutniejszy fic jakiego przeczytałam w całości w jedną noc, bo pierwszy i drugi rozdział były spoko, ale TRZECI BYŁ TAK OKRUTNIE SMUTNY, że nie mogłam się powstrzymać przed dalszym czytaniem. A potem przed dalszym tłumaczeniem. Ahh. Wspaniałe. Rozdziały są dość krótkie, więc zapewne częściej będę je wstawiać. A przynajmniej miejmy taką nadzieję. Zapraszam do czytania :>
Od tłumacza.3: Za korektę ponownie dziękuję Ernestowi.
Od tłumacza.3: Za korektę ponownie dziękuję Ernestowi.
____________________
Nowe mieszkanie ma jedną sypialnię (więc będziemy spać razem, czy…?), kuchnię, łazienkę i salon. Wszystko jest, jak przewidywali, małe. To dziwne, że ich znajomi byli w stanie zmieścić się w salonie, choć niektórzy (Jehan – jak jakiś cholerny kot—) i tak lubili rozkładać się na podłodze.
Jednak jest wystarczająco duże i nie jest tym starym mieszkaniem (chociaż wcale nie było takie złe), a tylko to się liczy.
Enjolras wkłada klucze do kieszeni i przemierza z powrotem schody, wychodząc na dwór do swojego — ich — samochodu, by wziąć pudła, które z sobą przywiózł.
( – To ja tutaj poczekam – mówi Grantaire.)
Połowa kartonów trafia do szafy w sypialni nieotwarta, wręcz ponownie zapakowana. Prawie nie mieszczą się tam razem z ubraniami, ale nie da się ich trzymać gdzie indziej, a Enjolras ich nie wyrzuci.
(– Kiedyś kupimy sobie większe mieszkanie i będziesz mógł chomikować wszystko, co tylko będziesz chciał, dziwaku.)
– Ja nie chomikuję – mówi.
(– Chomikujesz.)
–
Enjolras ma jedenaście nieodebranych połączeń i trzydzieści sześć — trzydzieści osiem — czterdzieści wiadomości. Nie sprawdza jednak żadnej z nich; zamiast tego siedzi na stole (tym ze starego mieszkania – o, patrz, tu jest ta głupia minka, którą narysowałem) i przegląda kontakty. Zatrzymuje się na numerze Grantaira.
Słyszy ten głupi, irytujący, absurdalny dzwonek dobiegający z jego — ich — sypialni. Nikt nie odbiera, więc włącza się na poczta głosowa i Enjolras słyszy: cześć, dodzwoniłeś się do Grantaira. Jeśli tego chciałeś – zostaw swoje imię i numer po sygnale; jeśli to pomyłka – spoko, zdarza się, zapomnij o tym; jeśli to Enjolras – kocham cię. A tak w ogóle to właśnie ośmieszyłem cię na mojej poczcie głosowej i nic nie możesz z tym zrobić. Zaraz będzie piknięcie. To twój sygnał.
Zanim dźwięk się rozbrzmiewa, połączenie dobiega końca.
A Enjolras próbuje jeszcze raz.
(– Nagrałem to żeby cię wkurzyć.)
– Wiem – mówi do stołu kuchennego. – Domyśliłem się.
(– Jesteś o wiele mądrzejszy niż podejrzewałem, Apollo.)
–
Myje zęby w południe (ugh, poranny oddech aż do południa, kim jesteś i co zrobiłeś z—), napotykając oczy Grantaira w lustrze. Lekki uśmiech rozkwitający na jego twarzy rozgrzewa go od środka.
Enjolras spluwa do umywalki, wpatrując się w lustro tak długo jak tylko może.
– Co ty robisz?
(– Patrzę jak myjesz zęby. Nigdy nie mogę się zdecydować, czy wolę gdy twoje pocałunki smakują miętą czy poranną kawą. Decyzje, decyzje.)
Enjolras obraca się, z propozycją „przekonajmy się” na ustach, ale kroki i echo śmiechu nikną w przedpokoju.
Podąża za tym dźwiękiem.
(– Chyba zostawiłeś odkręcony kran. Tsk, tsk.)
–
Enjolras zasypia na kanapie, tego czy tamtego dnia. Jego skrzynka pocztowa jest pełna. (Powinieneś z nimi pogadać, wiesz jak bardzo Joly się martwi. Może jeszcze pomyśleć, że zabrała cię plaga.) Już prawie świta, a on zasypia na kanapie.
Szczerze mówiąc, ta sofa jest naprawdę do dupy. Należy do Grantaira – chciał ją zatrzymać, bo jest grudkowata i vintage, a także dlatego, że jest to pierwsza kanapa, na której kiedykolwiek pocałował Enjolrasa. (Zawsze nienawidziłeś tej kanapy, nawet nie wiem dlaczego, przecież kolor nie jest wcale taki zły.)
Ale— nadal tam śpi, otulając się rękami i wciskając twarz w poduszkę, która pachnie chyba jak wino i jak Grantaire. (Ty dziwaku.)
Kiedy się budzi, jest przykryty kocem.
(Nie chciałem żebyś się przeziębił.)
Przewraca się na bok i wraca do spania.
Śni o spierzchniętych ustach muskających jego czoło.
–
Gorące prysznice zawsze były dla niego tym czymś. Dla Grantaira często zdawały się zbyt parne (przez nie swędzi mnie skóra), ale Enjolras zawsze je lubił, choć teraz— teraz jest inaczej. To tylko szybki prysznic, żeby zmyć czerwień ze skóry.
Strząsa wodę z włosów, zamiast je wysuszyć. Wychodzi z prysznica i oddycha wśród pary.
„Cześć, Słońce”, głosi rozpływający się napis na lustrze.
Enjolras zmazuje litery, a Grantaire znowu stoi w drzwiach z rękami założonymi na piersi.
(– Dobrze wyglądasz. Gdybyś tylko dał mi chwilę, żeby pójść po ołówek i—)
– Nie – śmieje się Enjolras i obwija się ręcznikiem.
(– Psujesz zabawę.)
–
Ich łóżko jest królewskiej wielkości, wystarczająco duże dla nich obu, szczególnie gdy wtulają się w siebie nawzajem.
Część łóżka koło Enjolrasa jest pusta.
–
– Cześć – słyszy Enjolras, przyciskając telefon do ucha – dodzwoniłeś się do Grantaira. Jeśli tego chciałeś – zostaw swoje imię i numer po sygnale; jeśli to pomyłka – spoko, zdarza się, zapomnij o tym; jeśli to Enjolras – kocham cię. A tak w ogóle to właśnie ośmieszyłem cię na mojej poczcie głosowej i nic nie możesz z tym zrobić. Zaraz będzie piknięcie. To twój sygnał.
Rozłącza się zanim słychać sygnał.
Dzwoni znowu.
Dźwięk telefonu Grantaira dobiega z ich sypialni.
–
Grantaire patrzy na swój telefon, a raczej na miejsce, gdzie jego telefon leży, w ostatniej szufladzie nocnego stolika po jego stronie łóżka. Chciałby móc go odebrać.
Chciałby otworzyć pudełka w szafie.
Chciałby pocieszyć Enjolrasa.
Telefon nadal dzwoni. Enjolras nadal słucha poczty głosowej.
–
Zasłania twarz dłońmi.
Zaczyna płakać.
–
Teraz Grantaire może tylko patrzeć.
I to właśnie robi.
–
– Cześć, o boże, Enjolras, dzięki Bogu odebrałeś, to Grantaire, to Grantaire, Enjolras, on—
Z góry przepraszam za moje chamstwo, ale, gdzie są moje tosty?! I łzy z powodu dobrego, POLSKIEGO tłumaczenia? Gdzie mój Paryż w płomieniach?
OdpowiedzUsuń