środa, 21 października 2015

Les Miserables – Humor, komedia
– Co się dzieje, Enjolrasie? – zapytał cicho Combeferre.
– Nie uszło mojej uwadze – zaczął, przechadzając się po pokoju – że wszyscy stajemy się trochę… przewidywalni. Wręcz Out of Character.
____________________

Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem opowiadania autorstwa starwinterfelling, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli kunsztu literackiego oryginału.
Od tłumacza.2: Było smutno, więc czas na coś zabawnego i pouczającego równocześnie. A sprawa to ważna, bo w formie tego crackowego opowiadania poruszany jest temat generalizacji i upraszczania bohaterów w fanfiction, szczególnie Enjolrasa i Grantaira, o pomijaniu połowy postaci oraz dodawania kilku niepotrzebnie już nie wspomnę. Dajcie znać, co o tym sądzicie w komentarzach i zapraszam do czytania :D

____________________

– Zwołałem to zebranie by przedyskutować bardzo ważną sprawę – blondwłosy (wyglądający jak bóg, ale także jak posąg) mężczyzna powiedział stanowczo.
Jego intensywnie niebieskie oczy ogarnęły pokój rozciągający się przed nim, by przeanalizować swoich przyjaciół w jedyny sposób, jaki był mu znany – poważny.
– Co się dzieje, Enjolrasie? – zapytał cicho Combeferre.
– Nie uszło mojej uwadze – zaczął, przechadzając się po pokoju – że wszyscy stajemy się trochę… przewidywalni. Wręcz Out Of Character.
Największe i najbardziej dramatyczne westchnienie opuściło gardła zebranych, a zszokowany Courfeyrac prawie spadł ze stołu.
– Tylko nie to!
Oczywiście Bossuet także spadł z krzesła, nie wykonując żadnego ruchu.
– Co masz na myśli, Enjolrasie?
Piękny mężczyzna westchnął i uszczypnął się w nos w akcie zirytowania. Często irytował się przez tych idiotów, których nazywał przyjaciółmi.
– Czy to nie oczywiste? – powiedział, znów przechadzając się po pokoju, a wszyscy wyczekiwali każdego jego słowa. – Pisarze fanfiction nie wykorzystują całego naszego potencjału!
Wszyscy Amis kiwali głową w zrozumieniu, jednak niektórzy, głównie Marius, mieli problemy z szybkim przyjęciem przekazu za pierwszym razem.
– Co masz na myśli, Enjorlasie? – zapytał niewinnie, a jego wielkie, szczenięce oczy powiększyły się w swojej niewinności (w końcu pisarze fanfiction są zobligowani do opisywania go jako niewinnego pieska przynajmniej trzy razy na jedno opowiadanie).
– Cóż, zaczynając od początku – powiedział Enjolras, a jego anielskie brwi zmarszczyły się. – Właśnie nazwałeś mnie Enjorlasem.
– Och, przepraszam, Enlojrasie?
– Nie Enjolras.
– Enjarlos?
– Enjolras.
– Enldjjdlslsjras?
– To nawet nie ma sensu Enjolras.
– Enrasjol?
– Enjorlas!
– Um – zaczął Combeferre, chcąc poprawić ich nieustraszonego lidera, ale on sam mu przerwał:
– Och dobra, już nieważne! Dlaczego ty w ogóle jesteś w Musain, Marius? Nawet nie należysz do Przyjaciół Abecadła!
– Myślę, że twórcy ficów źle się czują, gdy mnie pomijają – Marius uśmiechnął się.
– Dokładnie o tym mówię. Musimy zakończyć to szaleństwo – westchnął Enjolras.
Bez żadnej zapowiedzi Courfeyrac wybuchnął dramatycznym płaczem.
– Zawsze robią ze mnie hiperaktywną męską dziwkę! – zapłakał, wieszając się Jehanie, jednak poeta był zbyt zajęty wplątywaniem kwiatów w swoje włosy i pisaniem poezji na czyiś rękach, by cokolwiek zauważyć.
– Dokładnie! – Enlorjas zwrócił twarz do reszty grupy. – Joly, popatrz na siebie!
Mężczyzna, który trząsł się i czyścił stół antybakteryjną chusteczką, podniósł wzrok, zdziwiony:
– Co?
– Zachowujesz się, jakbyś był niczym poza swoją hipochondrią, jeśli nawet to co robisz można nazwać hipochondrią, bo niektóre rzeczy, którymi się stresujesz zupełnie nie mają sensu.
Joly lekko pociągnął nosem (w duchu przejmując się swoim nadciągającym przeziębieniem) i powiedział:
– Czasami zastanawiam się, czy mógłbym dodać do fabuły coś, co nie jest okazjonalną poradą lekarską.
– Oczywiście, że mógłbyś! – krzyknął Enrasjol. – Joly, jesteś wspaniały! – obrócił się na swoim fantastycznie pięknym, kobiecym obcasie i spojrzał na Bahorela. – A co z tobą?
– Jestem tylko pięściami i brutalną siłą – westchnął osiłek.
– Jesteś ponad to, Bahorel, a przynajmniej powinieneś być! – z tymi słowami na ustach Enjagsjslras odwrócił się do Bossueta, który, naturalnie, właśnie kończył opatrywać swoje niewielkie obrażenie głowy spowodowane minimalnym ruchem. – Bossuet, a czasami Legles – co ci się stało?
– Chyba komizm sytuacyjny? – wzruszył ramionami.
Gdy tylko skończył mówić, tuż nad nim zapadł się sufit i pozbawił go przytomności.
– Cóż – zaczął Ensajrol, ale grupa szybko straciła nim zainteresowanie i natychmiast odwróciła się do Musichetty, która rzekła:
– Zapewnia także zróżnicowanie etniczne razem ze mną, bo inaczej wy wszyscy wyszlibyście na rasistów  – dodała pomocnie, a grupa pokiwała głową w zamyśleniu.
– Czasami jestem Irlandczykiem? – podrzucił Courfeyrac, ale myśli Enhakdkrasa były już gdzie indziej.
– Od kiedy są tu kobiety? – zapytał zupełnie na serio, spoglądając ponownie na Musichettę, Cosette i Eponine z szeroko otwartymi oczami.
– To już nie rok 1832, stary – powiedziała agresywnie Eponine. – Nie możesz mieć tylko mężczyzn w grupie aktywistów.
– Czekaj, to nie 1832? – blondyn zmarszczył brwi.
– To modern AU – odpowiedziała mu Cosette śpiewnym głosem, wyglądając tak pięknie, że wszyscy uświadomili sobie jak bardzo Marius przecenia swoje możliwości.
– Ta, już nie ma ficów w czasach z książki – cyniczny i pijany głos odezwał się z końca sali.
– Grantaire – Enroljas westchnął. – Ciebie też to obowiązuje.
– Co? – zapytał miejscowy cynik (bo on może być nazywany tylko miejscowym cynikiem. Miejscowy pijak też jest do zaakceptowania). Jak zawsze mężczyzna był pokryty farbą od stóp do głów. Dosłownie. Nie byłoby miejsca, gdzie nie miałby farby. Najwyraźniej w ficach farby nie są szkodliwe, albo autorzy nie zdają sobie sprawy z obrażeń i permanentnych podrażnień nerwów, których mógłby doświadczyć Grantaire. On sam nie był pewien, która z tych możliwości była gorsza – podrażnienie nerwów nie brzmiało fajnie.
– Czy posiadasz jakiekolwiek innej czapki niż ta cholerna czerwona beanie? – zapytał Enlojars.
Grantaire poczerwieniał i schował ją do kieszeni.
– Nie wiem o czym mówisz – przerwał na chwilę. – A ty nie masz żadnego innego ubrania niż ta czerwona marynarka?
– Nie obrażaj marynarki. A tak w ogóle – Enjeoruiras lepiej mu się przyjrzał. – Od kiedy jesteś tak śmiesznie atrakcyjny?
Grantaire, który rzeczywiście stał się niesamowicie przystojny, wzruszył ramionami, a Combeferre zaoferował kilka słów wytłumaczeń na zaś:
– Sądzę, że idea Grosstaire, więc obrzydliwego Grantaire z książki, nie podoba się autorom fanfiction – rzekł uspokajającym tonem, na który tylko on mógł się silić.
– Ach, a więc Grosstaire się nie podoba, a ksywki takie jak „Enjy” i „Taire” tak? – krzyknął Grantaire, a każda osoba w pokoju zadrżała. – Książka dosłownie daje wam moje przezwisko – dodał zrezygnowany i zatopił się w swoim krześle.
– A to niestety nie jedyne problemy – dodał głos, a wszyscy w pokoju obrócili się w konsternacji, by spojrzeć na jego właściciela. Gdy odnaleźli wzrokiem mężczyznę z kręconymi włosami siedzącego w kącie, zmarszczyli brwi.
– Kim jesteś? – zapytał ostro Ensarloj, ponieważ będąc okrutnym, ale pięknym posągiem, nie posiadał żadnych umiejętności interpersonalnych. Zero. Nilch. Nada.
Feuilly zmarszczył brwi, czując bezmyślne spojrzenia wszystkich zebranych na swojej twarzy.
– Feuilly?
Nic.
– Robię wachlarze? Kocham Polskę?
Nawet jedna iskierka rozpoznania nie zapaliła się w umyśle kogokolwiek.
– Och come on! – krzyknął Feuilly, wstając na znak protestu. – Enjolras kocha mnie w książce! Szanuje moje opinie i mnie samego! Musicie mnie pamiętać!
– Coś mi się kiedyś obiło o uszy…? – spróbował Courfeyrac.
– Dobry boże
Enjarlos zawył.
– Okej, wiemy kim jesteś. Czy to nie ty jesteś tym gościem, który zawsze ma jakieś losowe zmiany w trzech pracach na raz, żeby autor nie musiał przyznać, że nie ma dla ciebie żadnego celu w fabule ani osobowości?
– Jebać to.
Przeskakując przez nadal nieprzytomne ciało Bossueta, Feuilly wybiegł z Musain.
– Ej ludzie – wyszeptał Marius, żałośnie uczepiając się rąbka bluzy Cosette. – Nadal nie wiem kim on jest.
Ignorując jak zawsze bezsensowne mamrotanie Mariusa, Amis skupili całą swoją uwagę na swoim nieustraszonym liderze (ponownie – trzeba nazwać go tak przynajmniej trzy raz na tekst).
– Potrzebujemy – powiedział z naciskiem – rewolucji.
– Może coś mniej ekstremalnego? – rzekł Combeferre, który zupełnie niespodziewanie stał się ważny akurat wtedy, gdy głos rozsądku był potrzebny.
– Mały bunt?
– Mniej brutalnego?
– Protest?
– A może petycja? – zasugerował jego noszący okulary przyjaciel, jednak Enjarlos wyrzucił ręce w powietrze w akcie frustracji.
– Na boga Combeferre! – zaryczał. – Daj mi wprowadzić trochę anarchii!
– A próbowałeś kiedykolwiek rozwiązać jakiś problem spokojną dyskusją? – zapytał jego przyjaciel, niewzruszony.
Enjolras milczał.
– Jaja… nie? – pokręcił głową. – Ale i tak coś musi zostać zrobione z tymi niegodziwościami. Kto jest ze mną?
Minęło kilka chwil ciszy zanim usłyszeli szuranie krzesła, a Courfeyrac powstał, unosząc szklankę do toastu:
– Za niebycie dwuwymiarową dziwką! – krzyknął. – I za niezachowywanie się jak trzylatek, który właśnie wciągnął cukier nosem!
Enjaolreras pokiwał głową z aprobatą, a Grantaire, nie będąc w stanie się powstrzymać, także powstał z butelką w dłoni:
– Za edukowanie mas o tym, że absyntu nie sprzedaje się w butelkach!
– Nie o to mi dokładnie chodziło Grantaire, ale
– Za dobre relacje z rodzicami, przynajmniej dla niektórych z nas! – przerwał mu Bahorel.
– Za zrozumienie czym naprawdę jest hipochondria! – powstał Joly. – I za przedstawianie mnie z jakąkolwiek inną emocją niż podenerwowanie!
– Za zrobienie mnie czymś więcej niż mój brak szczę
Bossuetowi nie było dane skończenie zdania, bo butelka, która sturlała się ze stołu pozbawiła go ponownie przytomności.
– Za docenianie niedocenianych postaci! – krzyknęła Musichetta.
– Za bycie czymś więcej niż tylko miłością do kogoś! – Cosette i Eponine zapłakały wspólnie.
– I za pamiętanie, że nie ma pewności czy jestem przy zdrowych zmysłach – dodała Eponine.
– I za świadomość, że jestem naturalną brunetką – kontynuowała Cosette.
– Tak właśnie myślałem! – przyznał Marius, zanim wstał. – Za bycie czymś więcej niż patetycznym i beznadziejnym głupcem!
Na końcu wstał Combeferre.
– Za niebycie zimnym i jedynym rozsądnym człowiekiem w całej grupie.
– W takim razie – powiedział Enjelrus z determinacją  – Ja też odmawiam bycia bezdusznym dupkiem cały czas – po chwili się zastanowił. – Raz na jakiś czas może, ale nie cały.
Feuilly wyskoczył zza drzwi:
– Za bycie
Wszyscy zawyli.
– Dosłownie nikogo nie obchodzisz, Feuilly – westchnął Courfeyrac, a mężczyzna przeklął ich i ponownie zniknął. Zamiast tego w końcu powstał Jehan.
– Za bycie Romantykiem przez duże R.
Wszyscy umilkli.
– I to tyle? – zapytał pusto Enjalris (ponownie – człowiek ludu nie może posiadać żadnych umiejętności interpersonalnych).
– W sumie – zaczął Bahorel – poezja pisana na rękach innych ludzi była słodka za pierwszym razem, ale teraz jest po prostu męcząca.
Wszyscy zgodnie pokiwali głową, ledwo słysząc cichy szept Joly’iego mówiącego coś o zatruciu atramentem. Jehan zamyślił się.
– Często to robię, prawda?
Grupa jeszcze żywiej pokiwała głowami, tak bardzo, że można byłoby pomyśleć, że zaraz im odpadną.
– A kwiaty? – zapytał Jehan. – Słodkie za pierwszym razem, a teraz przewidywalne i męczące?
– Nie mówimy, żebyś tego nie robił – sprostował Enjolras. – Ale po prostu rób to trochę mniej, okej?
– Więc za niebycie przewidywalnym i powtarzalnym! – poeta pokiwał głową.
Cheers!
Cały pokój wypełnił się radością, a wszystkim zabrakło oddechu przez to wspaniałe uczucie. Można byłoby wręcz powiedzieć, że „they were struck to the bone in the moment of breathless delig–
– NIE! – zaryczał Bahorel.
Czekaj, co?
– Autor bezpośrednio zacytował musical! – wykrzyknął Enjolras, a wszyscy Amis (i ci, którzy nawet nie byli Amis), jęknęli w akcie frustracji.
Cholera.
– Nadszedł moment, w którym zbuntujemy się przeciw autorom fanfiction! – kontynuował podniośle lider w czerwieni. – Na barykady!
O o.
No cóż, przynajmniej Bossuet jest nadal nieprzytomny.

Czekaj, nie, Marius Marius odłóż ten proch strzelniczy

Tagged: , ,

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Fanfiction i tłumaczenia by Rammaru © 2013 | Powered by Blogger | Blogger Template by DesignCart.org