Les Miserables – Humor, komedia
– Co się dzieje, Enjolrasie? –
zapytał cicho Combeferre.
– Nie uszło mojej uwadze –
zaczął, przechadzając się po pokoju – że wszyscy stajemy się trochę…
przewidywalni. Wręcz Out of Character.
____________________
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem opowiadania autorstwa starwinterfelling, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli kunsztu literackiego oryginału.
Od tłumacza.2: Było smutno, więc czas na coś zabawnego i pouczającego równocześnie. A sprawa to ważna, bo w formie tego crackowego opowiadania poruszany jest temat generalizacji i upraszczania bohaterów w fanfiction, szczególnie Enjolrasa i Grantaira, o pomijaniu połowy postaci oraz dodawania kilku niepotrzebnie już nie wspomnę. Dajcie znać, co o tym sądzicie w komentarzach i zapraszam do czytania :D
____________________
____________________
–
Zwołałem to zebranie by przedyskutować bardzo ważną sprawę – blondwłosy (wyglądający
jak bóg, ale także jak posąg) mężczyzna powiedział stanowczo.
Jego
intensywnie niebieskie oczy ogarnęły pokój rozciągający się przed nim, by
przeanalizować swoich przyjaciół w jedyny sposób, jaki był mu znany – poważny.
–
Co się dzieje, Enjolrasie? – zapytał cicho Combeferre.
–
Nie uszło mojej uwadze – zaczął, przechadzając się po pokoju – że wszyscy
stajemy się trochę… przewidywalni. Wręcz Out
Of Character.
Największe
i najbardziej dramatyczne westchnienie opuściło gardła zebranych, a zszokowany Courfeyrac
prawie spadł ze stołu.
–
Tylko nie to!
Oczywiście
Bossuet także spadł z krzesła, nie wykonując żadnego ruchu.
–
Co masz na myśli, Enjolrasie?
Piękny
mężczyzna westchnął i uszczypnął się w nos w akcie zirytowania. Często irytował
się przez tych idiotów, których nazywał przyjaciółmi.
–
Czy to nie oczywiste? – powiedział, znów przechadzając się po pokoju, a wszyscy
wyczekiwali każdego jego słowa. – Pisarze fanfiction nie wykorzystują całego naszego
potencjału!
Wszyscy
Amis kiwali głową w zrozumieniu, jednak niektórzy, głównie Marius, mieli
problemy z szybkim przyjęciem przekazu za pierwszym razem.
–
Co masz na myśli, Enjorlasie? – zapytał niewinnie, a jego wielkie, szczenięce oczy
powiększyły się w swojej niewinności (w końcu pisarze fanfiction są zobligowani
do opisywania go jako niewinnego pieska przynajmniej trzy razy na jedno
opowiadanie).
–
Cóż, zaczynając od początku – powiedział Enjolras, a jego anielskie brwi
zmarszczyły się. – Właśnie nazwałeś mnie Enjorlasem.
–
Och, przepraszam, Enlojrasie?
–
Nie—
Enjolras.
–
Enjarlos?
–
Enjolras.
–
Enldjjdlslsjras?
–
To nawet nie ma sensu—
Enjolras.
–
Enrasjol?
–
Enjorlas!
–
Um – zaczął Combeferre, chcąc poprawić ich nieustraszonego lidera, ale on sam
mu przerwał:
–
Och dobra, już nieważne! Dlaczego ty w ogóle jesteś w Musain, Marius? Nawet nie
należysz do Przyjaciół Abecadła!
–
Myślę, że twórcy ficów źle się czują, gdy mnie pomijają – Marius uśmiechnął
się.
–
Dokładnie o tym mówię. Musimy zakończyć to szaleństwo – westchnął Enjolras.
Bez
żadnej zapowiedzi Courfeyrac wybuchnął dramatycznym płaczem.
–
Zawsze robią ze mnie hiperaktywną męską dziwkę! – zapłakał, wieszając się
Jehanie, jednak poeta był zbyt zajęty wplątywaniem kwiatów w swoje włosy i
pisaniem poezji na czyiś rękach, by cokolwiek zauważyć.
–
Dokładnie! – Enlorjas zwrócił twarz do reszty grupy. – Joly, popatrz na siebie!
Mężczyzna,
który trząsł się i czyścił stół antybakteryjną chusteczką, podniósł wzrok, zdziwiony:
–
Co?
–
Zachowujesz się, jakbyś był niczym poza swoją hipochondrią, jeśli nawet to co
robisz można nazwać hipochondrią, bo niektóre rzeczy, którymi się stresujesz
zupełnie nie mają sensu.
Joly
lekko pociągnął nosem (w duchu przejmując się swoim nadciągającym
przeziębieniem) i powiedział:
–
Czasami zastanawiam się, czy mógłbym dodać do fabuły coś, co nie jest
okazjonalną poradą lekarską.
–
Oczywiście, że mógłbyś! – krzyknął Enrasjol. – Joly, jesteś wspaniały! –
obrócił się na swoim fantastycznie pięknym, kobiecym obcasie i spojrzał na Bahorela.
– A co z tobą?
–
Jestem tylko pięściami i brutalną siłą – westchnął osiłek.
–
Jesteś ponad to, Bahorel, a przynajmniej powinieneś być! – z tymi słowami na
ustach Enjagsjslras odwrócił się do Bossueta, który, naturalnie, właśnie kończył
opatrywać swoje niewielkie obrażenie głowy spowodowane minimalnym ruchem. – Bossuet,
a czasami Legles – co ci się stało?
–
Chyba komizm sytuacyjny? – wzruszył ramionami.
Gdy
tylko skończył mówić, tuż nad nim zapadł się sufit i pozbawił go przytomności.
–
Cóż – zaczął Ensajrol, ale grupa szybko straciła nim zainteresowanie i natychmiast
odwróciła się do Musichetty, która rzekła:
–
Zapewnia także zróżnicowanie etniczne razem ze mną, bo inaczej wy wszyscy wyszlibyście
na rasistów – dodała pomocnie, a grupa
pokiwała głową w zamyśleniu.
–
Czasami jestem Irlandczykiem? – podrzucił Courfeyrac, ale myśli Enhakdkrasa
były już gdzie indziej.
–
Od kiedy są tu kobiety? – zapytał zupełnie na serio, spoglądając ponownie na
Musichettę, Cosette i Eponine z szeroko otwartymi oczami.
–
To już nie rok 1832, stary – powiedziała agresywnie Eponine. – Nie możesz mieć
tylko mężczyzn w grupie aktywistów.
–
Czekaj, to nie 1832? – blondyn zmarszczył brwi.
–
To modern AU – odpowiedziała mu Cosette śpiewnym głosem, wyglądając tak pięknie,
że wszyscy uświadomili sobie jak bardzo Marius przecenia swoje możliwości.
–
Ta, już nie ma ficów w czasach z książki – cyniczny i pijany głos odezwał się z
końca sali.
–
Grantaire – Enroljas westchnął. – Ciebie też to obowiązuje.
–
Co? – zapytał miejscowy cynik (bo on może być nazywany tylko miejscowym
cynikiem. Miejscowy pijak też jest do zaakceptowania). Jak zawsze mężczyzna był
pokryty farbą od stóp do głów. Dosłownie. Nie byłoby miejsca, gdzie nie miałby
farby. Najwyraźniej w ficach farby nie są szkodliwe, albo autorzy nie zdają
sobie sprawy z obrażeń i permanentnych podrażnień nerwów, których mógłby
doświadczyć Grantaire. On sam nie był pewien, która z tych możliwości była gorsza
– podrażnienie nerwów nie brzmiało fajnie.
–
Czy posiadasz jakiekolwiek innej czapki niż ta cholerna czerwona beanie? – zapytał Enlojars.
Grantaire
poczerwieniał i schował ją do kieszeni.
–
Nie wiem o czym mówisz – przerwał na chwilę. – A ty nie masz żadnego innego
ubrania niż ta czerwona marynarka?
–
Nie obrażaj marynarki. A tak w ogóle – Enjeoruiras lepiej mu się przyjrzał. – Od
kiedy jesteś tak śmiesznie atrakcyjny?
Grantaire,
który rzeczywiście stał się niesamowicie przystojny, wzruszył ramionami, a
Combeferre zaoferował kilka słów wytłumaczeń na zaś:
–
Sądzę, że idea Grosstaire, więc
obrzydliwego Grantaire z książki, nie podoba się autorom fanfiction – rzekł
uspokajającym tonem, na który tylko on mógł się silić.
–
Ach, a więc Grosstaire się nie podoba, a ksywki takie jak „Enjy” i „Taire” tak?
– krzyknął Grantaire, a każda osoba w pokoju zadrżała. – Książka dosłownie daje
wam moje przezwisko – dodał zrezygnowany i zatopił się w swoim krześle.
–
A to niestety nie jedyne problemy – dodał głos, a wszyscy w pokoju obrócili się
w konsternacji, by spojrzeć na jego właściciela. Gdy odnaleźli wzrokiem
mężczyznę z kręconymi włosami siedzącego w kącie, zmarszczyli brwi.
–
Kim jesteś? – zapytał ostro Ensarloj, ponieważ będąc okrutnym, ale pięknym
posągiem, nie posiadał żadnych umiejętności interpersonalnych. Zero. Nilch.
Nada.
Feuilly
zmarszczył brwi, czując bezmyślne spojrzenia wszystkich zebranych na swojej
twarzy.
–
Feuilly?
Nic.
–
Robię wachlarze? Kocham Polskę?
Nawet
jedna iskierka rozpoznania nie zapaliła się w umyśle kogokolwiek.
–
Och come on! – krzyknął Feuilly,
wstając na znak protestu. – Enjolras kocha mnie w książce! Szanuje moje opinie
i mnie samego! Musicie mnie pamiętać!
–
Coś mi się kiedyś obiło o uszy…? – spróbował Courfeyrac.
–
Dobry boże—
Enjarlos
zawył.
–
Okej, wiemy kim jesteś. Czy to nie ty jesteś tym gościem, który zawsze ma jakieś
losowe zmiany w trzech pracach na raz, żeby autor nie musiał przyznać, że nie
ma dla ciebie żadnego celu w fabule ani osobowości?
–
Jebać to.
Przeskakując
przez nadal nieprzytomne ciało Bossueta, Feuilly wybiegł z Musain.
–
Ej ludzie – wyszeptał Marius, żałośnie uczepiając się rąbka bluzy Cosette. –
Nadal nie wiem kim on jest.
Ignorując
jak zawsze bezsensowne mamrotanie Mariusa, Amis skupili całą swoją uwagę na
swoim nieustraszonym liderze (ponownie – trzeba nazwać go tak przynajmniej trzy
raz na tekst).
–
Potrzebujemy – powiedział z naciskiem – rewolucji.
–
Może coś mniej ekstremalnego? – rzekł Combeferre, który zupełnie
niespodziewanie stał się ważny akurat wtedy, gdy głos rozsądku był potrzebny.
–
Mały bunt?
–
Mniej brutalnego?
–
Protest?
–
A może petycja? – zasugerował jego noszący okulary przyjaciel, jednak Enjarlos
wyrzucił ręce w powietrze w akcie frustracji.
–
Na boga Combeferre! – zaryczał. – Daj mi wprowadzić trochę anarchii!
–
A próbowałeś kiedykolwiek rozwiązać jakiś problem spokojną dyskusją? – zapytał jego
przyjaciel, niewzruszony.
Enjolras
milczał.
–
Ja—ja…
nie? – pokręcił głową. – Ale i tak coś musi zostać zrobione z tymi niegodziwościami.
Kto jest ze mną?
Minęło
kilka chwil ciszy zanim usłyszeli szuranie krzesła, a Courfeyrac powstał,
unosząc szklankę do toastu:
–
Za niebycie dwuwymiarową dziwką! – krzyknął. – I za niezachowywanie się jak
trzylatek, który właśnie wciągnął cukier nosem!
Enjaolreras
pokiwał głową z aprobatą, a Grantaire, nie będąc w stanie się powstrzymać,
także powstał z butelką w dłoni:
–
Za edukowanie mas o tym, że absyntu nie sprzedaje się w butelkach!
–
Nie o to mi dokładnie chodziło Grantaire, ale—
–
Za dobre relacje z rodzicami, przynajmniej dla niektórych z nas! – przerwał mu
Bahorel.
–
Za zrozumienie czym naprawdę jest hipochondria! – powstał Joly. – I za
przedstawianie mnie z jakąkolwiek inną emocją niż podenerwowanie!
–
Za zrobienie mnie czymś więcej niż mój brak szczę—
Bossuetowi
nie było dane skończenie zdania, bo butelka, która sturlała się ze stołu
pozbawiła go ponownie przytomności.
–
Za docenianie niedocenianych postaci! – krzyknęła Musichetta.
–
Za bycie czymś więcej niż tylko miłością do kogoś! – Cosette i Eponine
zapłakały wspólnie.
–
I za pamiętanie, że nie ma pewności czy jestem przy zdrowych zmysłach – dodała
Eponine.
–
I za świadomość, że jestem naturalną brunetką – kontynuowała Cosette.
–
Tak właśnie myślałem! – przyznał Marius, zanim wstał. – Za bycie czymś więcej
niż patetycznym i beznadziejnym głupcem!
Na
końcu wstał Combeferre.
–
Za niebycie zimnym i jedynym rozsądnym człowiekiem w całej grupie.
–
W takim razie – powiedział Enjelrus z determinacją – Ja też odmawiam bycia bezdusznym dupkiem
cały czas – po chwili się zastanowił. – Raz na jakiś czas może, ale nie cały.
Feuilly
wyskoczył zza drzwi:
–
Za bycie—
Wszyscy
zawyli.
–
Dosłownie nikogo nie obchodzisz, Feuilly – westchnął Courfeyrac, a mężczyzna
przeklął ich i ponownie zniknął. Zamiast tego w końcu powstał Jehan.
–
Za bycie Romantykiem przez duże R.
Wszyscy
umilkli.
–
I to tyle? – zapytał pusto Enjalris (ponownie – człowiek ludu nie może posiadać
żadnych umiejętności interpersonalnych).
–
W sumie – zaczął Bahorel – poezja pisana na rękach innych ludzi była słodka za
pierwszym razem, ale teraz jest po prostu męcząca.
Wszyscy
zgodnie pokiwali głową, ledwo słysząc cichy szept Joly’iego mówiącego coś o
zatruciu atramentem. Jehan zamyślił się.
–
Często to robię, prawda?
Grupa
jeszcze żywiej pokiwała głowami, tak bardzo, że można byłoby pomyśleć, że zaraz
im odpadną.
–
A kwiaty? – zapytał Jehan. – Słodkie za pierwszym razem, a teraz przewidywalne
i męczące?
–
Nie mówimy, żebyś tego nie robił – sprostował Enjolras. – Ale po prostu rób to
trochę mniej, okej?
–
Więc za niebycie przewidywalnym i powtarzalnym! – poeta pokiwał głową.
–
Cheers!
Cały
pokój wypełnił się radością, a wszystkim zabrakło oddechu przez to wspaniałe
uczucie. Można byłoby wręcz powiedzieć, że „they were struck to the bone in the moment
of breathless delig–
–
NIE! – zaryczał Bahorel.
Czekaj,
co?
–
Autor bezpośrednio zacytował musical! – wykrzyknął Enjolras, a wszyscy Amis (i
ci, którzy nawet nie byli Amis), jęknęli w akcie frustracji.
Cholera.
–
Nadszedł moment, w którym zbuntujemy się przeciw autorom fanfiction! –
kontynuował podniośle lider w czerwieni. – Na barykady!
O
o.
No
cóż, przynajmniej Bossuet jest nadal nieprzytomny.
Czekaj,
nie, Marius—
Marius odłóż ten proch strzelniczy—
0 komentarze:
Prześlij komentarz