Les Miserables – Enjolras/Grantaire - Modern AU - A World, Silent
Wszystko jest ciche.
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem piątego rozdziału „Situational Irony" autorstwa Ryssabeth, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli tego ogromnego kunsztu literackiego.
Od tłumacza.2: Nowy rok szkolny przynosi nam jeszcze więcej angstu, yeaah! Wiem, że dawno nic nie wstawiałam, ale nie miał mi kto zrobić korekty, więc w końcu zrobiłam ją sobie sama. Przepraszam za okazjonalne błędy :') Tak w ogóle to bawi mnie to, że mimo tego iż ja tu nie wchodziłam od dawna, to statystyki ciągle rosną i najwidoczniej ktoś to jeszcze czyta? Bardzo się cieszę, dziękuję i zapraszam do czytania :>
Od tłumacza.3: W międzyczasie (od końca tamtego roku szkolnego) zapałałam ogromną miłością do Dragon age :v więc prędzej czy później na 100% jakieś tłumaczenie się tu znajdzie, bo mam już trzy fanfiction na oku :>
Od tłumacza.3: W międzyczasie (od końca tamtego roku szkolnego) zapałałam ogromną miłością do Dragon age :v więc prędzej czy później na 100% jakieś tłumaczenie się tu znajdzie, bo mam już trzy fanfiction na oku :>
____________________
Świat Enjolrasa został
wyciszony – uderzenia jego stóp o chodnik przed szpitalem nie są nawet
odległymi dźwiękami, które mogłyby wymagać jego uwagi. Oddział Chirurgii
Urazowej jest pusty, nie licząc jednej osoby w niebieskim fartuchu z rękami
bezwładnie wiszącymi po bokach.
– Joly, gdzie on jest –
głos Enjolrasa brzmi jakby dobiegał przez jakąś barierę, odległy i stłumiony. –
Gdzie on jest, muszę go zobaczyć, ja—
Joly podchodzi do
niego, przyciska dłoń do klatki piersiowej Enjolrasa i trzyma swą rękę na jego
mostku przez chwilę, aż w końcu podnosi wzrok z wyrazem twarzy, który mówi
wszystko, co musi. (Jego mózg wyłącza się, ciemnieje, ponownie wycisza świat).
– Gdy tu przyjechał,
był przytomny. Jego miednica została zmiażdżona między przednim zderzakiem starego
pick-upa Amerykańskiej marki a budką telefoniczną. Organy wewnętrzne poniżej
pasa były zgniecione. Krwawił wewnętrznie. Mówił do mnie przez moment, a potem nastąpiło
nagłe zatrzymanie krążenia – Joly nie przestaje mówić monotonnym ciągiem słów,
których Enjolras już nie chce słuchać. – Był resuscytowany. Nie odzyskał
przytomności. Miał migotanie komór serca. Był ponownie resuscytowany. Chwilę
temu ponownie miał zapaść i został stwierdzony zgon.
– Gdzie on jest – powtarza
Enjolras. Albo tylko mu się wydaje, że to robi. Bariera stała się zbyt gęsta,
by przedostały się przez nią słowa.
Joly prowadzi go przez
podwójne drzwi, które otwierają się w obie strony, w dół korytarza, a potem
przez kolejne. Joly zatrzymuje się przy ciemnym i zimny pokoju bez żadnego
sprzętu.. Grantaire leży na łóżku, a Enjolras podchodzi do niego, ciągnąc za
sobą krzesełko z korytarza. Siada tuż przy nim, delikatnie
przyciskając dłoń do czoła i odgarnia włosy z jego oczu.
(Są otwarte, nie patrzą
na nic.)
Joly znika i wraca po
cichu. Enjolras podnosi wzrok na plastikowe torby tuż przed nim.
– To rzeczy – mówi Joly
– które Grantaire miał przy sobie. To cud, że jego telefon nie został
uszkodzony.
Dłoń, która nie jest na
Grantairze (stłamszonej, rozciętej koszuli i dolnej część ciała skąpanej w skrzepniętej
krwi) sięga po torby – jedną z telefonem, czystą, drugą z jego portfelem.
– Kto w niego uderzył?
– Nie wiem— chyba
pijany kierowca. Paramedycy powiedzieli, że zabrała go policja.
Enjolras kładzie torby
na ziemi, koło swoich stóp, i nie mówi nic więcej, ogarniając włosy z czoła
Grantaira, bo ciągle opadają mu na twarz.
Jego skóra jest nadal
ciepła, mimo otaczającego go zimna.
-
Jakiś czas później Joly
wraca – Enjolras nie pamięta, żeby się ruszał albo wychodził, ale najwyraźniej
tak się stało. (Świat nie wydaje dźwięku, ale tylko dla Enjolrasa. Ziemia nadal
się kręci, jakby nic złego się nie stało).
– Enjolras, musimy go
przenieść.
Podnosi wzrok. Jego
oczy są nadal suche, a każde zakończenie nerwu jest surowe i oniemiałe.
– Nie.
– Enjolras – Joly wykręca
sobie dłonie. Robi to tylko, gdy się denerwuje.
– Nie – mówi Enjolras,
odgarniając włosy z czoła Grantaire ciągle i ciągle i ciągle (nigdy nie czesze
ich poprawnie, ciągle się kołtunią). – Nie. Powiedział, że za chwilę będzie z
powrotem. Grantaire nie kłamie— nie mi. Nie kłamie. Powiedział, że za chwilę
będzie z powrotem.
Joly cofa się i opuszcza
głowę.
Enjolras czeka, aż
Grantaire do niego wróci.
Bo on nie kłamie.
-
Skóra Grantaira stała
się zimna. Jest blada i woskowa i w ogóle nie podobna do niego. Jego loki są płaskie,
a usta wąskie i białe. Oczy otwarte. Nie oddycha, bo tego właśnie nie robią
ludzie, którzy umarli.
Nie oddychają.
Jest taki od godziny
albo dwóch.
(Ale Grantaire nie skłamałby,
nie jemu, za chwilę będzie z powrotem, już za chwilę i—)
Łzy nie przychodzą z
żadnymi fanfarami. Nie poprzedza ich żadne zająknięcie czy skrócony oddech.
Przychodzą i spadają i nie przestają spadać i cholera nie, nie przestaną—
(– Któregoś dnia, popłaczesz się oglądając Pianistę, a ja wytrę ci i nos i oczy i wszystko i
będziesz tak piękny jak zawsze.
– Chyba właśnie obrzydziłeś mi ten
film.)
Enjolras odgarnia włosy
z czoła i oczu Grantaira.
Przecież nie będzie
mógł przez nie widzieć, kiedy wróci. Bo wróci.
-
Grantaire nie wraca. Jego
dłonie są zimne i obojętne odkąd niebo stało się jasno fioletowe, a on nie
wraca. Nie wbiegnie przez drzwi w dowolnym momencie, z filmem w ręku i nie
powie Cześć, Słońce, przepraszam, że to
tak długo zajęło, ale w końcu zdecydowałem się, jak wszyscy wiemy, na—
Bo martwi ludzie nie
mówią.
Bo martwi ludzie nie
rozmawiają. Siedzą tam, martwi, i nie ruszają się. I nie oddychają, nie mrugają
i nie kochają, bo są martwi.
Enjolras czuje palce w
swoich włosach i podnosi wzrok, by ujrzeć Grantaira stojącego nad nim z głupim
uśmiechem na twarzy.
(– Cześć, Słońce. Przepraszam, że to tak długo zajęło, ale w końcu
zdecydowałem się, jak wszyscy wiemy, na—)
–
Pianistę, tak – Enjolras kiwa głową. – Okłamałeś mnie.
(– Żeby nie było – wcale nie chciałem. Ale niedługo wrócę, okej? Mam teraz
drobne problemy z biodrem.)
To nieprawda.
– Chciałeś mnie wtedy
okłamać.
Palce – ciepłe i spokojne
i żywe – muskają o jego policzek, rozcierając łzy.
(–
Chciałem cię wtedy okłamać.)
– Dlaczego mnie okłamałeś?
(– Przepraszam.)
Grantaire uśmiecha się
delikatnie, pochylając się, by dotknąć nosem policzka Enjolrasa (bo czasem lubi
to robić, to taki pocałunek bez ust) i to właśnie wyrywa płacz z jego klatki
piersiowej, wypruwając go z gardła; rozrywa jego ciało całą swoją siłą.
– Nie wybrałem— gdybym
tylko coś wybrał— cholera— nie
łaziłbyś po sklepie tak jak zawsze to
robisz, gdy nie musisz—
Świat jest za mały dla
tego wszystkiego, za mały dla tej całej rozpaczy, która na niego spada.
(– Hej czekaj, hej. Hej, Apollo. Słuchaj. To nie—shh, okej—chodźmy do domu. Już dobrze. Wszystko już
dobrze.)
– Nie mogę iść do domu
– mówi Enjolras, walcząc o nieistniejący oddech. – Nie mogę iść— nie mogę iść do
domu, Grantaire, bo wszystko— twoje zdjęcia i twoje— nie mogę—
(– Możemy się dzisiaj przeprowadzić. Pomogę ci się spakować. I tak
narzekałeś na rosnący czynsz.)
Uśmiech. Zrozumienie.
– Pomożesz?
(– Tak, oczywiście. Większość moich książek i tak już jest poukładana w sterty,
nie powinno być trudno wsadzić je w pudła. A jeśli będziemy oszczędzać, kupimy
większe mieszkanie, niż to które mamy teraz— będzie dobrze.)
–
Okej
– jego wnętrzności się zaciskają. – Okej.
(– Pytanie?)
– Co?
(– Możemy zatrzymać kanapę?)
Enjolras próbuje się
śmiać. Zamiast tego płacze. Ten dźwięk odbija się echem od ścian zimnego
pokoju, chłód gryzie jego kości bezwzględnymi zębami.
Sięga po telefon do
kieszeni płaszcza. Agent, który pomógł im znaleźć to mieszkanie, bez problemu
znajdzie mu kolejne w krótkim czasie.
Ale to nie do niego
ostatecznie dzwoni.
(Telefon dzwoni na
ziemi, w plastikowej torebce koło jego nóg. A on nie może się rozłączyć.)
-
–
Cześć, dodzwoniłeś się do Grantaira. Jeśli tego chciałeś – zostaw swoje imię i
numer po sygnale; jeśli to pomyłka – spoko, zdarza się, zapomnij o tym; jeśli
to Enjolras – kocham cię. A tak w ogóle to właśnie ośmieszyłem cię na—
0 komentarze:
Prześlij komentarz