Les Miserables – Enjolras/Grantaire - AU - Poprzednie rozdziały
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem fanfiction „Paris burning" autorstwa thecitysmith, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli tego ogromnego kunsztu literackiego.
Budynki
upadały, a rzeki zalewały ulice, ale tylko poparzenia pozostawały na Ich
skórze. Był to lęk każdego z Miast od momentu, gdy Rzym runęła martwa u stóp
Nerona.
Ogień
był jedyną rzeczą, która była w stanie Ich zabić.
Czy
można się dziwić, że Bergen drżał na myśl o ogniu, który kiedyś niemal w
całości go pochłonął albo że Londyn budziła się z koszmarów o świszczących eksplozjach
i płomieniach, które z niej jeszcze nie opadły? (Dziwne, że Berlin był jedynym
Miastem, który nie bało się ognia. Zamiast tego śnił o okopach… Ale to już zupełnie
inna historia).
Więc
gdy ogień zawinął się wokół jego nadgarstka, Grantaire poczuł jak prawdziwy
strach ściska go za serce. Alkohol w jego żyłach natychmiast znikł, a mętne spojrzenie
wyostrzyło się. Nienawidził wszystkiego czym był i jest teraz, jednak nie
wybaczyłby sobie, gdyby nie mógł wybrać własnej śmierci.
Wybiegł
na ulice, czując, gdzie ogień szalał najbardziej. Zajął już dolne części slumsów
– zaledwie kilka przecznic od kawiarni, w której spotykali się jego
przyjaciele. Grantaire zerwał się do biegu, poruszając się z szybkością, która zaskoczyłaby
wszystkich, którzy go znali. Ale on był Miastem, więc miasto poruszało się
razem z nim.
Każde
potknięcie skutkowało przesunięciem się bruku, a wszystkie tłumy natychmiast
dzieliły się, by dać przejść dziwnemu mężczyźnie. Ulice stawały się krótsze i
rozgałęziały na końcach, domy skrzypiały, nowe przesmyki pojawiały się tam,
gdzie musiał przejść, a ściany upadały. W końcu Grantaire dotarł do pożaru w
czasie, w którym udałoby się to zrobić zwykłemu człowiekowi.
(Następnego
dnia mieszkańcy ulic, które mijał Grantaire, zorientują się, że mają nowych
sąsiadów, będzie im brakowało ściany lub będą mieli o jedną za dużo tam, gdzie
byli pewni, że jej nie mieli. Jednak znowu jest to już zupełnie inna historia).
Zatrzymał
się gwałtownie na końcu ulicy, chłonąc widok. Trzy domy zostały już zajęte przez
pożar, a łapczywe, żółte płomienie pochłaniały pozostałe budynki. Grupa mężczyzn
próbowała odpędzić od nich ogień – Grantaire widział wśród nich wielu członków Przyjaciół
Abecadła. Może nie powinno go to tak dziwić. Dobrze było widzieć, że przekuwali
swoje słowa w czyny – Bahorel całą swoją siłą wyciągał ludzi z walających się
budynków, Joly ze śmiertelną powagą zajmował się poparzonymi, a Feuilly, który
najwyraźniej znał te rodziny, opiekował się nimi i próbował zorientować się, czy
kogoś brakuje.
Pośród
tego swoistego chaosu stał Enjolras i Combeferre, organizując kolejkę wiader ze
studni. Ujrzenie jego Apolla na tle płomieni wystarczyło, by Grantaire zachwiał
się na nogach. Dopiero krzyk „to nie miejsce dla pijaka!” wyrwał go z transu.
–
Nie jestem bardziej palny niż ty.
Choć
przypominał marmurowy posąg, Apollo nadal miał śmiertelne ciało.
Grantaire
chciał iść naprzód, ale głowa bolała go od dymu, który wirował w powietrzu. Poparzenia
na jego ramionach rozprzestrzeniały się, gdy czuł, jak życie ucieka ze
wszystkiego wokół niego. Anton i jego brat leżeli w piwnicy, w której próbowali
się schronić. Stary Monsieur Chastain nie zdołał zejść po rozpadających się
schodach na czas. Grantaire ponownie się zachwiał.
Jego
świadomość niekontrolowanie rozszerzała się z każdą sekundą. Bez alkoholu do
jej zatrzymania, Grantaire stał się nagle świadomy każdego bijącego serca,
każdego oddechu, wody wylewającej się kanałów i oczywiście ognia, który rósł w
nim, zrywając z niego boleśnie skórę, kawałek po kawałku. Ale jego ciało – jego
ludzkie wcielenie – było w porządku. Musiał o tym pamiętać. Miasto mogłoby
oszaleć, gdyby nie było w stanie rozróżnić siebie od swojej ludzkiej inkarnacji.
Krzyk
rozbrzmiał z przeciwnej strony ulicy, gdy matka spostrzegła, że nie ma przy
niej córki. Grantaire odwrócił się w momencie, gdy Enjolras nurkował między
domy, wbiegając prosto w poboczną uliczkę by odnaleźć wejście do walącego się
budynku.
Grantaire
podążył za nim z przekleństwem na ustach.
Gorąco
uderzyło go w twarz, prawie zwalając z nóg. Powietrze zmieszało się z trującymi
oparami, ale Enjolras parł dalej, nie zbaczając na to, że dom, do którego zmierzał,
stał się śmiertelną pułapką. Grantaire czuł, jak drewniane podłogi i meble
spadają do chciwych gardzieli płomieni, czuł zapadający się sufit, czuł jak cały
dom wyje i trzeszczy, uginając się pod ciężarem własnej destrukcji.
Najgorsze
było to, że czuł także jak dziewczyna umiera na jednym z górnych pięter
budynku. Od razu ją poznał – w końcu wszystkie Miasta znały swoich mieszkańców.
Wiedział, że miała na imię Madalene. Wiedział, że ma siedem lat i lubi pleść
warkocze swojej siostrze. Wiedział też, że jej płuca były zbyt słabe, by
przetrwać dym.
Enjolras
odnalazł okno w głębi zaułka, a Grantaire pobiegł za nim z nadludzką prędkością,
na szczęście z dala od ciekawskich oczu. Złapał swojego Apolla za czerwoną
kamizelkę i odciągnął do tyłu.
–
Jest już za późno!
Madalene
odetchnęła po raz ostatni.
Już
zapomniał, jak bolało to echo śmierci w jego sercu, niezłagodzone przez wino. Bolało
tak bardzo, że nie poczuł nawet jak Enjolras uderzył go, by wyswobodzić się z jego
uścisku.
–
Przestań się tak łatwo poddawać! Nie wiesz tego!
Promieniał
w swojej furii i nienawiści do Grantaira.
Coś
w środku Paryża oderwało się, jak gdyby kawałek katakumb spadł do głębin. Były tak
ogromne i puste, że nawet najgłośniejsze błaganie o pomoc usłyszałoby wyłącznie
swoje echo. Nic, co powstało w tej otchłani nie powinno zobaczyć światła dnia. Dlaczego
już wcześniej nie zdał sobie z tego sprawy?
Grantaire
cofnął się o krok od Enjolrasa.
–
Wiem – powiedział cicho.
Budynek
runął na bok z donośnym trzaskiem drewna.
Grantaire
zdołał tylko odepchnąć Enjolrasa na drugą stronę ulicy.
–
Nie! – wykrzyknął.
Płomienie
nawet nie zdążyły zgasnąć, jednak on już przerzucał gołymi rękami palące się drewno
w poszukiwaniu swojego przyjaciela.
Jednak
nie było potrzeby.
Grantaire
wyszedł z ruin tak, jak każdy byłby w stanie we śnie. Zrzucił z siebie belkę,
która przygniotła jego ramię, a kafelki i drewno same zsunęły się z niego na
ziemię, zachlapane krwią. Grantaire przeciągnął się, marząc o alkoholu – w końcu rany
nigdy nie były przyjemne, nawet gdy leczyły się w parę sekund. Obserwował
bezczynnie, jak jego palce wracają na swoje miejsce, a skóra odrasta, nie
licząc ramion, gdzie został poparzony. Cóż, przynajmniej wcześniej też nie był
szczególnie ładny. (Więc będzie teraz wyglądać jak Londyn? Co za wstyd).
Zwykłe,
ludzkie myśli Miasta zatrzymały się w momencie, w którym zorientował się, że
coś jest bardzo nie tak.
Enjolras
wpatrywał się w niego.
Grantaire
założył, że Enjolras został powalony przez podmuch zapadającego się budynku, pobiegł
po pomoc albo nie widział nic przez dym, tak jak inni obserwatorzy. Jednak, jak
zawsze, Enjolras wystawał z tłumu. I pierwszy raz, odkąd go poznał, Grantaire
naprawdę pożałował tego jego talentu. Żałował tego tak samo jak szkolnych lekcji
z zakresu Miast i ich zdolności regeneracyjnych, przez które musiał przejść
każdy uczeń, ale najbardziej żałował tego, że jego wybite ramię właśnie
wskoczyło na miejsce z głośnym trzaśnięciem. Z całego wypadku pozostały mu jedynie
brudne ubrania przesiąknięte dymem i parę oparzeń na ramionach.
(I
czerwony ślad ręki na jego policzku. Ale miał nadzieję, że jakimś cudem jego
Apollo tego nie zauważy).
Cały
budynek spadł na niego, a Grantaire wyglądał jakby miał mały wypadek w kuchni.
O nie, o Boże.
Jak on to wytłumaczy?
Zaczął
się cofać, próbując zebrać myśli, wymyślić jakieś kłamstwo, ale Enjolras
podążał za nim, nie dając mu wystarczająco czasu do namysłu. Mężczyzna złapał
go za ramię, a wszystkie myśli rozpierzchły się jak przestraszone ptaki.
Przez
chwilę tylko patrzyli na siebie – Enjolras bez wyrazu, Grantaire niezdolny by
odwrócić wzrok.
–
Halo? Wszystko z wami w porządku?
Dym
stopniowo opadał, a ich przyjaciele śmiali się ucieszeni, że wszyscy żyją.
Grantaire oderwał wzrok miejsca, w którym Enjolras dotykał jego oparzeń (próbuje być delikatny, dlaczego próbuje być
delikatny) by spojrzeć w stronę tłumu z wymuszonym uśmiechem.
–
Nic się nam nie stało! Uciekliśmy na drugą stronę ulicy zanim budynek runął. Chyba
naprawdę nie sądziłeś, że ogień może powstrzymać mnie przed pójściem dzisiaj do
baru, prawda? – śmiali się, bo Grantaire, ten biedny pijak, zawsze potrafił pożartować.
Śmiał się razem z nimi. – Nie wspominając nawet o naszym liderze, który nie dałby
wam odjeść tak—
–
Paryż – wyszeptał Enjolras.
Odruch,
wspomnienie albo po prostu szok (bo kiedy ostatnio ktoś go tak nazwał?) spowodowały,
że Grantaire zadrżał i cofnął się o krok. Robiąc to, pogrążył się jeszcze
bardziej. Enjolras wstrzymał oddech.
Cisza
wisiała w powietrzu jak stryczek.
–
Ja – zaczął Grantaire – Co ty…
Wszystko się rozpadało. Katakumby wypełniały się wodą, żółć zalewała
jego gardło, uniemożliwiając mówienie. Nie mógł— więc nic nie zrobił. Enjolras milczał. Słowa zawiodły tych dwóch mężczyzn pierwszy raz w ich życiu.
– Ja tylko chciałem—
(Słodki Paryżu, nie bój
się)
Nie bał się. Czuł wtedy wyłącznie wstręt – do siebie, do
slumsów, na których był zbudowany, nawet do swoich najpiękniejszych pałaców, bo
to właśnie ich jego słońce, jego bóg brzydził się najbardziej. W Grantairze nie
było nic, co jego Apollo mógłby zechcieć obrzucić swym blaskiem.
Enjolras nadal go obserwował, błękitne oczy przewiercały go
do szpiku kości. Nigdy nie czuł się tak odsłonięty, tak oczywisty, jakby
wszystkie jego sekrety mógł teraz ujrzeć cały świat. Ale nadal nie mógł
odgadnąć wyrazu twarzy Enjolrasa.
(tego co wkrótce
pokochasz)
I wtedy Grantaire zrozumiał i cały świat się rozpadł. Jeden wyraz
utkwił na twarzy Enjolrasa i spowodował, że zaniemówił. Paryż znał go
dobrze.
Przerażenie.
To wystarczyło Grantairowi, by wyrwać swoje ramię z uścisku i zacząć biec.
____________________
Od autora: Nie zapomnijcie sprawdzić mojego tumblra (thecitysmith), pełnego faktów i headcanonów o Miastach!
Od tłumacza.2: Miałam znowu przerwę, ale to przez to że wreszcie zaczęłam pisać swojego fica! Jest do Dragon Age, rzecz jasna, a jego fragmenty publikowane są na moim fanpage, więc jak chcecie być na bieżąco z newsami to polecam polubić 8) W sumie dawno nic nie pisałam swojego, więc to fajnie sobie odkurzyć wenę :>
Od tłumacza.3: Stopniowo przypominam sobie moją miłość do Paris burning. Niczego tak dobrze mi się nie tłumaczy, jak tego. Mam nadzieję, że nie ma tu dużo błędów, bo bety nadal brak, a ja chcę wstawiać rzeczy :v Btw, czy system komentarzy disqus podoba wam się bardziej niż ten bloggerowy? Bo nie wiem, w którym łatwiej się komentuje.
Od tłumacza.3: Stopniowo przypominam sobie moją miłość do Paris burning. Niczego tak dobrze mi się nie tłumaczy, jak tego. Mam nadzieję, że nie ma tu dużo błędów, bo bety nadal brak, a ja chcę wstawiać rzeczy :v Btw, czy system komentarzy disqus podoba wam się bardziej niż ten bloggerowy? Bo nie wiem, w którym łatwiej się komentuje.
0 komentarze:
Prześlij komentarz