Dragon Age – Hawke/Fenris - Modern AU, Gamer AU
– Psujesz całą zabawę! – narzeka Isabela.
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem trzeciego rozdziału „Wicked Grace" autorstwa lyriumveins (jej tumblr), które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli ogromnego kunsztu literackiego.
Od tłumacza.2: Średnio mi się podoba ten rozdział pod względem językowym, ale to pewnie przez ilość dialogów w stosunku do narracji. No cóż. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, mimo wszystko :'D
Od tłumacza.3: Tak jak powiedziałam, tak zrobiła - ZAŁOŻYŁAM FANPAGE'A! Możecie go znaleźć >tutaj< albo na pasku po lewej stronie bloga, a pojawiać się tam będą także moje rysunki i inne informacje :> Zapraszam do polubienia, a teraz do czytania.
Słowniczek (przeczytaj przed tekstem!) -> w pierwszym rozdziale
____________________
– Psujesz całą
zabawę! – narzeka Isabela.
– Nie psuję. To ty za
bardzo się narzucasz – odpowiada jej Aveline.
– Jeszcze będzie mi za
to dziękować!
– Jestem pewien, że nie
– mówię, logując się akurat w odpowiednim momencie rozmowy. Jestem w tym
niepokojąco dobry.
W grze pojawiam się
oczywiście w samym środku hordy pomiotów (dokładnie tam, gdzie się wylogowałem
– dzięki ci, Karmo) i od razu zaczynam rozwalać je moim mieczem dwuręcznym. Nie
sprawia mi to żadnego problemu.
Jestem wojownikiem.
Tankiem.
Może w realnym życiu
nie umiem wyważyć drzwi, ale tutaj? Tutaj mógłbym wyważyć wszystkie. Gdyby
tylko gra mi na to pozwoliła.
– Świetnie! Wreszcie tu
jesteś. Teraz nie muszę radzić sobie tymi bezbożnikami sama – Aveline jest zła.
Bardzo zła. Muszę jej później wysłać E-kartkę.
– Gdzie jesteście?! –
pytam, pozbawiając głowy ostatniego potwora.
– Kotku, dlaczego tak
dyszysz? – pyta Isabela, a Merrill zaczyna chichotać.
– Biegłem całą drogę od
Duncan’s – nienawidzę biegać.
Naprawdę nienawidzę. – Merrill do mnie napisała!
– Napisałaś do niego?! Stokrotko!
Isabela wreszcie dostała
to, na co zasłużyła.
– Przepraszam! Po
prostu bardzo się podekscytowałam! Chciałam mu tylko powiedzieć, że znaleźliśmy
tego przystojnego elfa!
– Cześć, Hawke – och, a
więc Varric też jest online. – Faza Pierwsza Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście
właśnie ma się rozpocząć. Cieszę się, że do nas dołączyłeś.
– Zaliczyć? W Górnym
Mieście? – sięgam po paczkę chipsów, zanim przypominam sobie, że wyrzuciłem je
wszystkie, kiedy Bethany napadła na mój dom. Dzięki Bethany. – Kto dokładnie ma
tutaj zaliczyć?
– Czy to nie oczywiste,
Hawkey? Ty! – śmieje się Isabela. Zanim jestem w stanie ją poprawić, Varric mi przerywa:
– Albo przynajmniej
chciałeś, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Fenrisa w Górnym Mieście. Uznaj nazwę
tej operacji jako swoiste uczczenie tamtej wiekopomnej chwili.
– Wcale nie chciałem go
zaliczyć – odburkuję. Ci ludzie doprowadzą kiedyś do mojej śmierci. – Gdzie
jest Anders?
Anders byłby po mojej
stronie. Prawdopodobnie.
– Nie jest teraz
online. Czy ktoś może wytłumaczyć mi nazwę naszej operacji? – pyta Merrill. –
Co dokładnie będziemy zaliczać?
– Zastanów się nad tym,
Merrill – mówi Aveline. Brzmi na okropnie zmęczoną. Nie dziwię się jej.
– Gdzie wy wszyscy
jesteście? – powtarzam.
– Na Rozdartym
Grzbiecie – odpowiada szybko Aveline.
– Judaszu! – wykrzykuje Isabela.
– Och, zamknij się – odgryza
się Aveline. – Naprawdę chcesz zobaczyć jak zareaguje Hawke, jeśli zrekrutujemy
tego elfa za jego plecami?
– Cóż… Z bólem serca
przyznaję, że masz rację – wzdycha Isabela.
– Cała operacja od razu
by upadła – podkreśla pomocnie Varric.
– Dziękuję, dziękuję wam
wszystkim – burczę pod nosem, z niezadowoleniem wykorzystując mój ostatni kamień
teleportacji.
– Wszystko w swoim
czasie, Hawke – stwierdza z uśmiechem Varric.
– Och! Już rozumiem.
Zaliczyć! W Górnym Mieście! Jeju, to takie sprośne! Ty chciałeś… Jego! Już
rozumiem! – Merrill właśnie złamała zakodowaną
nazwę operacji. – Jakie to przemyślane! Naprawdę super.
Isabela i Varric
zaczynają się spazmatycznie śmiać. Aveline chyba też jest rozbawiona, ale
opanowała sztukę bezgłośnego śmiechu do perfekcji.
– Tak naprawdę nie
chciałem nikogo zaliczać – wyjaśniam. Też chce mi się śmiać, ale nie mogę dać
za wygraną. Muszę być silny.
– To tylko szczegóły –
mówi Varric.
Wreszcie docieram na
Rozdarty Grzbiet. Ekran nadal się ładuje, tekstury powoli zaczynają pojawiać
się wokół mnie, a ja skanuję mapę w poszukiwaniu mojej grupy. W końcu dostrzegam
solidną tarczę Aveline stylizowaną na paszczę lwa i tekst „[captvallen]” unoszący się nad jej
głową. Czym prędzej do niej podbiegam.
Tuż koło niej siedzi Isabela
i Merrill ze skrzyżowanymi przed sobą nogami, będąc tej samej wysokości co
stojący Varric. Jesteśmy u stóp największej góry w całej grze.
– Wszedł na sam szczyt
– Merrill macha do mojej postaci. Na ekranie pojawia się zaproszenie do grupy.
– A wy po prostu
czekacie aż zejdzie?
To wcale nie jest podejrzane.
Wcale. Akceptuję zaproszenie.
– Nah. Chciałam go dogonić by z nim pogadać, ale Pani Nie Potrafię
Się Bawić I Nie Mam Poczucia Humoru postanowiła wszystko popsuć – po prostu
wiem, że po drugiej stronie monitora Isabela przewraca oczami.
– Zamknij się, jędzo –
odgryza się Aveline.
– Aveline. Jesteś moją
boginią – mówię.
– Wiem – zwraca się w
moją stronę. – Ale, tak nawiasem mówiąc… Bardzo chcę kolejnego wojownika w tej
gildii, Hawke.
– Dlaczego? Ja ci nie
wystarczam?
– Nie.
– Co?!
– Za cholerę nie
potrafisz tankować – mówi Aveline.
– Już to
przerabialiśmy! Za cholerę potrafię tan—
– Daj
spokój, kotku – ziewa Isabela, kładąc się na ziemi koło Varrica.
–
Nawet nie wiecie, jak trudno jest odpierać te wszystkie ataki samemu.
Potrzebuję od was jakiegoś wsparcia.
Nie
mogę w to uwierzyć. Zostałem tak okrutnie skrytykowany przez własną gildię.
Pociągam nosem.
– Czy ty
płaczesz, Garrett? – pyta Merrill, zaniepokojona.
– Nie!
Nie płaczę. Po prostu… – biorę głęboki oddech. – Najpierw te drzwi, potem to—
–
Jakie drzwi? – zaczyna Isabela, ale Aveline jej przerywa.
– Nie
zrozum mnie źle, Hawke. Masz swoje dobre strony, ale po prostu… Potrzebuję
jeszcze jednego wojownika, który mógłby wchłaniać obrażenia. Jak gąbka –
Aveline podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona. – Potrzebuję drugiego wojownika-gąbki,
Hawke.
–
Dobra, dobra, rozumiem.
Godzę
się z utratą resztek męskości i wreszcie akceptuję fakt bycia jedynym
przeciwnikiem Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście. W sumie Anders też mógłby nim
być. Anders jest przeciwnikiem wielu rzeczy. Przydałaby się teraz ta jego
przeciwność, ale oczywiście zawsze jest offline, kiedy najbardziej go
potrzebuję.
– Plan
jest taki – mówi Varric. – Wchodzimy na szczyt tej góry i schlebiamy temu
gościowi tak długo, aż nie będzie w stanie oprzeć się naszemu urokowi.
– Chyba
twojemu urokowi – odburkuję.
– Ja
też potrafię być czarująca – mówi Isabela, wstając. – Jak inaczej zdobyłabym
tyle suwerenów?
– Twój
urok raczej tutaj nie pomoże, jędzo –
stwierdza ponuro Aveline.
– Oo,
masz rację – odpowiada Isabela. – Hej, tak w ogóle, może powinnaś tutaj zostać? Twoja świńska morda może go
przypadkiem odstraszyć.
– Cóż,
będzie musiał sobie jakoś poradzić.
Nie
mam pojęcia jakim cudem tak często się obrażają, a jednak nadal się przyjaźnią.
Chwila, czy one są w ogóle przyjaźnią? Nie wiem. Ale tak sądzę.
– Rivanko,
Ruda. Wystarczy. Faza Pierwsza, pamiętacie? – och, Varric. Co byśmy bez ciebie
zrobili? – Nie chcemy urazić kruchej wrażliwości Hawke’a.
– Za
późno – mówię, a Varric się ze mnie śmieje.
Merrill
wstaje i podskakuje w miejscu.
– Tak
się cieszę! Garrett, będziesz musiał być bardzo czarujący, dobrze?
– Przecież
zawsze jestem czarujący – kłamię.
–
Jesteś bardzo słabym kłamcą – Isabela od razu mnie rozgryza. – To niesamowite,
że aż tak źle kłamiesz.
– Nie
kłamałem, tylko żartowałem – kłamię ponownie.
– Whatever – mówi Isabela. I tak wie
swoje.
– A
więc na szczyt! – zaśpiewuje Merrill.
– Nie
mamy z sobą medyka, więc nie bądźcie dzisiaj lekkomyślni, dobrze? – Aveline
wyciąga miecz i zdejmuje tarczę ze swoich pleców.
– Odpuść
sobie dzisiaj z magią krwi, Stokrotko – Varric mruga do Merrill i łapie za
swoją kuszę, uśmiechając się. – Bianka jest gotowa do akcji!
Bianka
to jego kusza.
Ma ją odkąd zaczęliśmy grać. Wygrał ją na aukcji i od tamtego
momentu nigdy nie zmienił broni – po prostu dodaje do tego różne materiały. W
sensie… Dodaje do niej różne
materiały. Jeśli nazwiesz Biankę „tym” Varric z pewnością się obrazi. Mimo
wszystko – jest geniuszem craftingu.
–
Poradzę sobie, dziękuję – mówi Merrill, trochę oburzona i obraca swoim
kosturem.
–
W takim razie: naprzód! – Isabela wyciąga swoje sztylety i z entuzjazmem
kieruje się w stronę Rozdartego Grzbietu.
–
Pamiętaj, Hawke. Bądź gąbką – mówi Aveline, ruszając za Isabelą.
–
Jasne! Robi się! – odpowiadam, łapiąc za mój ogromny miecz dwuręczny (którego nikt
nie byłby w stanie unieść w realnym życiu) i podążam za nimi, z Varriciem i
Merrill u boku.
~
–
Tu jest tyle. Cholernych. Kościotrupów – Isabela jęczy do mikrofonu tak głośno,
że zaczyna ją przerywać.
–
O niee – piszczy Merrill, dźgając się nożem w brzuch (mówię wam – magia krwi
jest zjebana). – Jak Fenrisowi udało się przejść przez to wszystko samemu?
–
Nie mam pojęcia – szepcze Varric, zasypując gradem bełtów kolejną falę animowanych
kościotrupów.
Zważywszy
na to, że naprawdę za cholerę nie
umiem tankować, skupiam się gównie na staniu w jednym miejscu i krzyczeniu do
wrogów, by to mi zadawali obrażenia,
a nie Isabeli, Varricowi albo Merrill. Gdy wszystkie potwory już mnie otaczają,
zamachuję się moim ogromnym mieczem, a z kościotrupów zostają porozrzucane
kości. Oczywiście po chwili pojawiają się następne.
Aveline
obrała taką samą technikę.
–
Jest ich dużo, ale są słabe – mówi, rozwalając czaszkę jednego z nich swoją
tarczą. – Fenris mógł sobie z nimi poradzić, ale pewnie zajęło mu to o wiele
więcej czasu.
Miles
wbiega do mojego pokoju i kładzie się pod moimi nogami. Głaszczę go stopą po
plecach, a on burczy na znak aprobaty. Mam przy sobie psa. Jestem nie do
powstrzymania.
–
Jestem nie do powstrzymania! – ryczę, a moja postać obraca się wielokrotnie ze
swoim mieczem przed sobą. – Podziwiajcie moje tornado śmierci!
Miles
siada i porusza uszami. Kolejna fala kościotrupów pokonana.
–
To byłoby całkiem imponujące, gdybyś tylko nie był takim nerdem – Isabela zbiera ze stert kości wszystko, co tylko będzie
dało się sprzedać.
–
Dla mnie było całkiem przerażające! – Merrill idealnie mnie rozumie.
Mimo
wszystko robimy całkiem duże postępy, chociaż raz na jakiś czas zapominam być „gąbką”,
ale Aveline zawsze szybko mi o tym przypomina, nieustannie wywlekając na
wierzch mój brak umiejętności. A tak bardzo jej ufałem…
Już
prawie docieramy na szczyt Rozdartego Grzbietu, gdy słyszę odgłosy walki – cudzej walki.
Łapię
za myszkę i obracam kamerę. Widzę białe włosy i świecący ślad ostrza.
Mój
żołądek wywraca się do góry nogami.
–
To on! – oświadcza Isabela, a Varric pogwizuje.
–
Łał. Byłem pewien, że już nie żyje.
Sprawdzam
statystyki Fenrisa. Ma teraz… Trzydziesty piąty poziom? Jakim cudem?!
–
Jasna cholera. Wbija level jak bestia – mówię.
–
To naprawdę imponujące – wzdycha Merrill. – Mi zajęło cały miesiąc, żeby
osiągnąć trzydziesty poziom.
Jest
teraz na trzydziestym drugim, a można mieć maksymalnie pięćdziesiąt.
Click.
–
Czy ty właśnie zrobiłaś mu zdjęcie, Stokrotko? – pyta Varric.
–
Oops, nie, sorry, to moja sprawka – mówi Isabela. – Nie przeszkadzajcie
sobie.
–
On… umie tankować – Aveline jest zachwycona. – Boże, on naprawdę umie tankować.
Widzicie, jak przyciąga do siebie wszystkich wrogów i nie umiera? A mimo tego
zadaje tak dużo obrażeń. Musiał idealnie rozłożyć statystyki. Boże, potraficie
sobie wyobrazić z nim misję w podziemiach?!
–
Jestem pewna, że Garrett potrafi wyobrazić sobie wiele rzeczy z nim w roli głównej – chichocze Isabela.
–
Atakuje go prawie dwadzieścia truposzy na raz – mówię w zachwycie, postanawiając
ignorować Isabelę.
–
Podzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami później, Rivanko – mówi Varric. On
i to jego friendfiction… – W każdym
razie: czas, by Hawke stał się wielkim bohaterem!
–
Bierz go, tygrysie!
Łał,
zostałem awansowany z „kociaka” do ssaka wyższej rangi. Muszę przyznać, że
czuję się dzięki temu jakoś ciepło i puchato. Ciepło i puchato jak tygrys.
–
Będziemy za tobą iść, Garrett – Merrill popycha mnie trochę naprzód. – Ale to
ciebie musi zobaczyć najpierw. No już, do boju!
Wyobrażam
sobie ich wszystkich pocieszająco uśmiechających się do ekranów swoich
komputerów… Wyobrażam sobie także, jak próbuję pomóc Fenrisowi w walce i od
razu umieram.
Miles
liże mnie po kostce. Okej. Wszystkie systemy wsparcia moralnego działają na
najwyższych obrotach. Raz się żyje. I tak potrzebujemy nowych członków do
gildii.
Nakładam
na siebie czary (Isabela piszczy z zachwytu, bo nigdy tego nie robię) i wbiegam w środek hordy.
Fenris
jest… niesamowicie silny. Nie jest niezniszczalny, ale ma nadal ponad połowę
życia, co jest naprawdę imponujące, biorąc pod uwagę jak dużo wrogów go
atakuje. Równocześnie jest taki malutki. Ten jego miecz jest prawdopodobnie
większy od niego.
–
Hawke, przestań się gapić i zrób coś!
Cholera.
Jasne. Jestem gotów.
Mam
Milesa w pogotowiu.
Przesuwam
kursor na okienko czatu, zaczynam pisać (na czacie ogólnym – nie jestem w
stanie pisać z nim w prywatnych wiadomościach, po prostu nie mogę) i nagle
zdaję sobie sprawę, że moje ręce (ogromne, szorstkie ręce stolarza) się
spociły.
Garrett [dragonhawke]: Cześć!
potrzebujesz pomocnej dłoni?
Spoconej
pomocnej dłoni.
Fenris
skraca kościotrupa o głowę.
Fenris [Fenris]: czemu
nie.
–
Udało ci się! – szczebiocze Merrill.
–
Pamiętaj, Hawke, bądź gąbką – radzi mi Aveline.
–
No przecież wiem, no! – zaczynam klikać losowe przyciski (co jest bardzo
nie-gąbkowe, ale jestem pewien, że Fenris może tankować za nas obu).
Click.
– To
znowu ty, Rivanko?
–
Tak dobrze mnie znasz.
Varric
zaczyna się śmiać.
Są
poza moim polem widzenia i choć wątpię, że Fenris ich widzi, zaczynam tracić na
pewności siebie.
–
Ej, to w końcu mi pomożecie czy nie?
–
Masz wszystko pod kontrolą – mruczy Isabela.
–
Nie taki był plan!
–
Ale radzicie sobie tak dobrze! Już prawie wszystkich pokonaliście – mówi
Merrill.
Fenris
robi ten sam atak co ja wcześniej, moje tornado śmierci, ale jego świeci się na
jasnoniebiesko. Wygląda tak… pięknie. Moje serce robi coś dziwnego, a ja
uświadamiam sobie, że wzruszam się z powodu wirtualnej postaci w jakiejś
przereklamowanej grze.
Biorę
kilka głębokich wdechów i przypominam sobie o wszystkich… Opcjach. O wiele za
dużo możliwości. Zanim udaje mi się to przemyśleć, wszyscy wrogowie leżą pod
naszymi stopami w bezładnych górach kości.
Moje
palce zaczynają się ruszać, jeszcze zanim orientuję się, co robię.
Garrett [dragonhawke]: Jesteś
niesamowity!
–
Łał, ależ ty subtelny, kociaku.
Ach,
a więc powróciłem do statusu kociaka. Szczerze mówiąc – zasłużyłem na to.
Fenris [Fenris]: ha.
dzięki.
Czuję,
jakbym właśnie wstępował do innego wymiaru istnienia.
Miles
znowu liże moją kostkę, jakby o coś pytając. Albo po prostu chce zostać znowu
podrapany po plecach.
–
Okej, Hawke. Zapytaj go. Tutaj. W tym momencie – rozkazuje Varric.
Drapię
Milesa stopą, a on znowu kładzie się na ziemi.
–
Jak? Jak mam go zapytać o cokolwiek?
–
Po prostu go zapytaj. Powiedz, że
jesteś częścią gildii i że chciałbyś, żeby dołączył, bo potrzebujemy drugiego
wojownika – mówi Aveline.
–
Albo mógłbyś mu powiedzieć, że jest seksowny i chciałbyś go lepiej poznać –
Isabela robi kolejne zrzuty ekranu.
–
Przestań mu robić zdjęcia! – krzyczę do niej. – Ugh, ja… cholera!
Piszę
najszybciej jak tylko mogę, zanim Fenris zadecyduje się uciec, tak samo jak zrobił
to w Górnym Mieście. Tym razem cierpliwie stoi w jednym miejscu, nie ruszając
się.
Garrett [dragonhawke]: Ej,
jestem członkiem takiej jednej gildii i szukamy nowych ludzi! Idealnie byś do
nas pasował!!!
Muszę
przestać używać aż tylu wykrzykników.
Przez
ułamek sekundy żałuję, że mam najbardziej głupkowaty pseudonim w historii
ludzkości… Ale potem przypominam sobie, że smoki są super. Więc ja też jestem
super.
Na
czacie panuje cisza. Wszyscy siedzimy jak na szpilkach, tylko Miles ziewa.
–
To nie jest odpowiednia chwila, Miles – szepczę do niego. Patrzy na mnie, niewzruszony.
–
Kim jest Miles? – pyta Merrill.
–
To jego pies – odpowiada Aveline. – A właśnie, Hawke, co u niego?
–
Dobrze. Jest krytyczny dla wszystkich jak zawsze – stwierdzam. – Chociaż
ostatnio pije jakoś więcej wody niż zazwyczaj.
–
Czy możemy odłożyć rozmowę o psie na później?! – wybucha Isabela.
Fenris [Fenris]: kapryśny
los?
Garrett [dragonhawke]: Tak!!!
skąd wiedziałeś?!
–
Jak to możliwe, że zna nazwę naszej gildii? Czy jesteśmy… znani? Czy jesteśmy
jedną z tych znanych gildii?
–
Pewnie to gdzieś sprawdził – szepcze Varric.
Fenris [Fenris]: wszystko
jest w twoim oknie statystyk.
Och.
–
Och.
Garrett [dragonhawke]: Och!!
Znowu
te wykrzykniki…
–
Błagam, niech ktoś mnie powstrzyma – jęczę.
–
Może jednak Varric powinien się tym zająć – pomrukuje Isabela.
Fenris [Fenris]: jasne.
męczą mnie już te wszystkie zaproszenia do gildii od nieznajomych.
„JASNE”.
–
JASNE – oświadczam wszem wobec.
Czat
wypełnia się radosnymi krzykami i gratulacjami.
–
Wiedziałam, że sobie poradzisz, kociaku!
–
Isabela, dosłownie przed chwilą powiedziałaś, że to Varric powinien— okej, wiesz co? Już nieważne.
Nie mogę w to uwierzyć. Udało mi się. Zrekrutowałem kogoś do
Kapryśnego Losu. Do naszej paczki. Do samego rdzenia grupy. Do…
– Wyślij mu zaproszenie, Hawke. Teraz – Varric ma jak zawsze
wszystko pod kontrolą. – Zanim się rozmyśli.
– Łał, ostatnio wszyscy tak bardzo mnie wspierają – mówię.
Garrett [dragonhawke]: Super-uper!
bardzo się cieszę! :) :)
–
Wystarczy, Hawke – Isabela parska śmiechem.
–
Nic mnie w tym momencie nie obchodzi. Na serio nic.
Nie
mogę uwierzyć, że się zgodził. To jest naprawdę… Ja…
Dokładnie
w momencie, w którym klikam na jego postać i wybieram opcję „Zaproś do Gildii: [Kapryśny Los]”, odpisuje mi na czacie:
Fenris [Fenris]:
:)
O
MÓJ BOŻE.
Zatykam
się powietrzem.
Tak,
jestem tak bardzo żałosny.
Isabela
piszczy z zachwytu.
–
Mówiłam ci, mówiłam – powtarza, a ja słyszę uśmiech w jej głosie.
–
Och Garrett – głęboko wzdycha Merrill. – Udało ci się! Uśmiechnął się! Ta
emotikonka oznacza uśmiech!
Biały
napis pojawia się na ekranie:
Fenris [Fenris] jest teraz członkiem
[Kapryśny Los].
Gdy
tylko widzę ten tekst, od razu uświadamiam sobie, że cała moja gildia będzie teraz
z nim rozmawiać. A cała ta Operacja Zaliczyć w Górnym Mieście…
O
boże, nie. Uciekaj, Fenris, uciekaj!
Fenris [Fenris]: przepraszam,
ale muszę już iść. do pracy. ale dziękuję ci.
Łał.
Albo czyta mi w myślach, albo przynajmniej wyczuwa nadciągające
niebezpieczeństwo Kapryśnego Losu – Isabelę
wymuszającą z niego szczegóły życia prywatnego lub namawiająca go do przespania
się ze mną… Varrica, który na pewno będzie próbował wyciągnąć od niego coś do
swojego friendfiction… Merrill z tym
jej entuzjazmem do relacji ludzko-elfickiej… A Aveline… w sumie oprócz trochę
dziwnego zapału do tankowania nie stanowi większego zagrożenia.
–
Cholera! – klnie Isabela. – Chciałam go poprosić o jakieś zdjęcie.
–
Nawet nie próbuj – ostrzega ją Aveline.
–
Zupełnie nie potrafisz się bawić. Ani trochę.
Garrett [dragonhawke]: Jasne!
nie ma sprawy! cieszę się że dołączyłeś! pogadamy później! :D
–
Boże, kociaku, czy ty w ogóle mnie słuchałeś? Uspokój się! – Isabela znowu
zaczyna się śmiać.
–
Nie mogę! Nie wiem jak!
Zupełnie
straciłem kontrolę.
Fenris [Fenris]: oczywiście.
do zobaczenia.
Garrett [dragonhawke]: Pa!!!
Fenris
znika.
Głośno
wydycham powietrze. Co za ulga.
Miles
wychodzi spod stołu. Chyba wyczuł, że jego wsparcie już nie jest potrzebne.
–
To było absolutnie słodkie – stwierdza Merrill. Podbiega do mnie i zaczyna
skakać w miejscu. – Byłeś taki czarujący, Garrett!
–
Nie nazwałabym go „czarującym”, ale fakt, był zajebiście uroczy – odzywa się
tuż po niej Isabela. – Serio. Wiedziałam, że to będzie dobry pomysł.
–
Pomimo wszystkich przeciwności i niezręczności, oficjalnie oświadczam, że Faza
Pierwsza Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście została zakończona sukcesem – mówi
podniośle Varric, próbując się nie śmiać. – Dobra, to kto streści to wszystko Blondaskowi,
kiedy wreszcie się zaloguje?
Wyję
do mikrofonu.
–
Nie ja. Muszę iść. Muszę iść na—
– Na zimny prysznic?
– Nie, Isabelo. Na długi spacer.
Dziewczyna śmieje się ze mnie.
– Jasne, Hawke. Zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na to tymi
wszystkimi wykrzyknikami.
Och, Varric…
– Bądź bezpieczny – mówi Aveline, znowu używając swojego
poważnego tonu. – Pamiętaj, że większość przestępstw—
– Dzięki! Dzięki, Aveline! Zapamiętam – przerywam jej,
jeszcze zanim zdoła się rozkręcić. Chyba nigdy nie przestanie być taka ostrożna
i opiekuńcza. W końcu pracuje w policji. – Naprawdę dziękuję. Dobranoc
wszystkim.
Wszyscy życzą mi dobrej nocy.
Wyłączając grę, słyszę jeszcze jak Merrill pyta Isabelę o co
chodzi z „zimnym prysznicem”. Śmieję się, wstając i zdejmując słuchawki.
Fenris… Nie mogę w to uwierzyć.
– Czy możesz w to uwierzyć, Miles? – pytam go. Przydreptuje
do mnie, machając swoim małym ogonkiem. On pewnie też nie może w to uwierzyć.
Wracam do komputera.
Aveline lubi psy.
Wyślę jej E-kartkę z całą masą psów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz