piątek, 6 listopada 2015

Dragon Age – Hawke/Fenris - Modern AU, Gamer AU
– Psujesz całą zabawę! – narzeka Isabela.
____________________
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem trzeciego rozdziału „Wicked Grace" autorstwa lyriumveins (jej tumblr), które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli ogromnego kunsztu literackiego.
Od tłumacza.2: Średnio mi się podoba ten rozdział pod względem językowym, ale to pewnie przez ilość dialogów w stosunku do narracji. No cóż. Mam nadzieję, że nie jest tak źle, mimo wszystko :'D
Od tłumacza.3: Tak jak powiedziałam, tak zrobiła - ZAŁOŻYŁAM FANPAGE'A! Możecie go znaleźć >tutaj< albo na pasku po lewej stronie bloga, a pojawiać się tam będą także moje rysunki i inne informacje :> Zapraszam do polubienia, a teraz do czytania.
Słowniczek (przeczytaj przed tekstem!) -> w pierwszym rozdziale 
____________________
– Psujesz całą zabawę! – narzeka Isabela.
– Nie psuję. To ty za bardzo się narzucasz – odpowiada jej Aveline.
– Jeszcze będzie mi za to dziękować!
– Jestem pewien, że nie – mówię, logując się akurat w odpowiednim momencie rozmowy. Jestem w tym niepokojąco dobry.
W grze pojawiam się oczywiście w samym środku hordy pomiotów (dokładnie tam, gdzie się wylogowałem – dzięki ci, Karmo) i od razu zaczynam rozwalać je moim mieczem dwuręcznym. Nie sprawia mi to żadnego problemu.
Jestem wojownikiem. Tankiem.
Może w realnym życiu nie umiem wyważyć drzwi, ale tutaj? Tutaj mógłbym wyważyć wszystkie. Gdyby tylko gra mi na to pozwoliła.
– Świetnie! Wreszcie tu jesteś. Teraz nie muszę radzić sobie tymi bezbożnikami sama – Aveline jest zła. Bardzo zła. Muszę jej później wysłać E-kartkę.
– Gdzie jesteście?! – pytam, pozbawiając głowy ostatniego potwora.
– Kotku, dlaczego tak dyszysz? – pyta Isabela, a Merrill zaczyna chichotać.
– Biegłem całą drogę od Duncan’s – nienawidzę biegać. Naprawdę nienawidzę. – Merrill do mnie napisała!
– Napisałaś do niego?! Stokrotko!
Isabela wreszcie dostała to, na co zasłużyła.
– Przepraszam! Po prostu bardzo się podekscytowałam! Chciałam mu tylko powiedzieć, że znaleźliśmy tego przystojnego elfa!
– Cześć, Hawke – och, a więc Varric też jest online. – Faza Pierwsza Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście właśnie ma się rozpocząć. Cieszę się, że do nas dołączyłeś.
– Zaliczyć? W Górnym Mieście? – sięgam po paczkę chipsów, zanim przypominam sobie, że wyrzuciłem je wszystkie, kiedy Bethany napadła na mój dom. Dzięki Bethany. – Kto dokładnie ma tutaj zaliczyć?
– Czy to nie oczywiste, Hawkey? Ty! – śmieje się Isabela. Zanim jestem w stanie ją poprawić, Varric mi przerywa:
– Albo przynajmniej chciałeś, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Fenrisa w Górnym Mieście. Uznaj nazwę tej operacji jako swoiste uczczenie tamtej wiekopomnej chwili.
– Wcale nie chciałem go zaliczyć – odburkuję. Ci ludzie doprowadzą kiedyś do mojej śmierci. – Gdzie jest Anders?
Anders byłby po mojej stronie. Prawdopodobnie.
– Nie jest teraz online. Czy ktoś może wytłumaczyć mi nazwę naszej operacji? – pyta Merrill. – Co dokładnie będziemy zaliczać?
– Zastanów się nad tym, Merrill – mówi Aveline. Brzmi na okropnie zmęczoną. Nie dziwię się jej.
– Gdzie wy wszyscy jesteście? – powtarzam.
– Na Rozdartym Grzbiecie – odpowiada szybko Aveline.
Judaszu! – wykrzykuje Isabela.
– Och, zamknij się – odgryza się Aveline. – Naprawdę chcesz zobaczyć jak zareaguje Hawke, jeśli zrekrutujemy tego elfa za jego plecami?
– Cóż… Z bólem serca przyznaję, że masz rację – wzdycha Isabela.
– Cała operacja od razu by upadła – podkreśla pomocnie Varric.
– Dziękuję, dziękuję wam wszystkim – burczę pod nosem, z niezadowoleniem wykorzystując mój ostatni kamień teleportacji.
– Wszystko w swoim czasie, Hawke – stwierdza z uśmiechem Varric.
– Och! Już rozumiem. Zaliczyć! W Górnym Mieście! Jeju, to takie sprośne! Ty chciałeś… Jego! Już rozumiem! – Merrill właśnie złamała zakodowaną nazwę operacji. – Jakie to przemyślane! Naprawdę super.
Isabela i Varric zaczynają się spazmatycznie śmiać. Aveline chyba też jest rozbawiona, ale opanowała sztukę bezgłośnego śmiechu do perfekcji.
– Tak naprawdę nie chciałem nikogo zaliczać – wyjaśniam. Też chce mi się śmiać, ale nie mogę dać za wygraną. Muszę być silny.
– To tylko szczegóły – mówi Varric.
Wreszcie docieram na Rozdarty Grzbiet. Ekran nadal się ładuje, tekstury powoli zaczynają pojawiać się wokół mnie, a ja skanuję mapę w poszukiwaniu mojej grupy. W końcu dostrzegam solidną tarczę Aveline stylizowaną na paszczę lwa i tekst „[captvallen]” unoszący się nad jej głową. Czym prędzej do niej podbiegam.
Tuż koło niej siedzi Isabela i Merrill ze skrzyżowanymi przed sobą nogami, będąc tej samej wysokości co stojący Varric. Jesteśmy u stóp największej góry w całej grze.
– Wszedł na sam szczyt – Merrill macha do mojej postaci. Na ekranie pojawia się zaproszenie do grupy.
– A wy po prostu czekacie aż zejdzie?
To wcale nie jest podejrzane. Wcale. Akceptuję zaproszenie.
Nah. Chciałam go dogonić by z nim pogadać, ale Pani Nie Potrafię Się Bawić I Nie Mam Poczucia Humoru postanowiła wszystko popsuć – po prostu wiem, że po drugiej stronie monitora Isabela przewraca oczami.
– Zamknij się, jędzo – odgryza się Aveline.
– Aveline. Jesteś moją boginią – mówię.
– Wiem – zwraca się w moją stronę. – Ale, tak nawiasem mówiąc… Bardzo chcę kolejnego wojownika w tej gildii, Hawke.
– Dlaczego? Ja ci nie wystarczam?
– Nie.
– Co?!
– Za cholerę nie potrafisz tankować – mówi Aveline.
– Już to przerabialiśmy! Za cholerę potrafię tan
– Daj spokój, kotku – ziewa Isabela, kładąc się na ziemi koło Varrica.
– Nawet nie wiecie, jak trudno jest odpierać te wszystkie ataki samemu. Potrzebuję od was jakiegoś wsparcia.
Nie mogę w to uwierzyć. Zostałem tak okrutnie skrytykowany przez własną gildię. Pociągam nosem.
– Czy ty płaczesz, Garrett? – pyta Merrill, zaniepokojona.
– Nie! Nie płaczę. Po prostu… – biorę głęboki oddech. – Najpierw te drzwi, potem to—
– Jakie drzwi? – zaczyna Isabela, ale Aveline jej przerywa.
– Nie zrozum mnie źle, Hawke. Masz swoje dobre strony, ale po prostu… Potrzebuję jeszcze jednego wojownika, który mógłby wchłaniać obrażenia. Jak gąbka – Aveline podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona. – Potrzebuję drugiego wojownika-gąbki, Hawke.
– Dobra, dobra, rozumiem.
Godzę się z utratą resztek męskości i wreszcie akceptuję fakt bycia jedynym przeciwnikiem Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście. W sumie Anders też mógłby nim być. Anders jest przeciwnikiem wielu rzeczy. Przydałaby się teraz ta jego przeciwność, ale oczywiście zawsze jest offline, kiedy najbardziej go potrzebuję.
– Plan jest taki – mówi Varric. – Wchodzimy na szczyt tej góry i schlebiamy temu gościowi tak długo, aż nie będzie w stanie oprzeć się naszemu urokowi.
– Chyba twojemu urokowi – odburkuję.
– Ja też potrafię być czarująca – mówi Isabela, wstając. – Jak inaczej zdobyłabym tyle suwerenów?
– Twój urok raczej tutaj nie pomoże, jędzo – stwierdza ponuro Aveline.
– Oo, masz rację – odpowiada Isabela. – Hej, tak w ogóle, może powinnaś  tutaj zostać? Twoja świńska morda może go przypadkiem odstraszyć.
– Cóż, będzie musiał sobie jakoś poradzić.
Nie mam pojęcia jakim cudem tak często się obrażają, a jednak nadal się przyjaźnią. Chwila, czy one są w ogóle przyjaźnią? Nie wiem. Ale tak sądzę.
– Rivanko, Ruda. Wystarczy. Faza Pierwsza, pamiętacie? – och, Varric. Co byśmy bez ciebie zrobili? – Nie chcemy urazić kruchej wrażliwości Hawke’a.
– Za późno – mówię, a Varric się ze mnie śmieje.
Merrill wstaje i podskakuje w miejscu.
– Tak się cieszę! Garrett, będziesz musiał być bardzo czarujący, dobrze?
– Przecież zawsze jestem czarujący – kłamię.
– Jesteś bardzo słabym kłamcą – Isabela od razu mnie rozgryza. – To niesamowite, że aż tak źle kłamiesz.
– Nie kłamałem, tylko żartowałem – kłamię ponownie.
Whatever – mówi Isabela. I tak wie swoje.
– A więc na szczyt! – zaśpiewuje Merrill.
– Nie mamy z sobą medyka, więc nie bądźcie dzisiaj lekkomyślni, dobrze? – Aveline wyciąga miecz i zdejmuje tarczę ze swoich pleców.
– Odpuść sobie dzisiaj z magią krwi, Stokrotko – Varric mruga do Merrill i łapie za swoją kuszę, uśmiechając się. – Bianka jest gotowa do akcji!
Bianka to jego kusza.
Ma ją odkąd zaczęliśmy grać. Wygrał ją na aukcji i od tamtego momentu nigdy nie zmienił broni – po prostu dodaje do tego różne materiały. W sensie… Dodaje do niej różne materiały. Jeśli nazwiesz Biankę „tym” Varric z pewnością się obrazi. Mimo wszystko – jest geniuszem craftingu.
– Poradzę sobie, dziękuję – mówi Merrill, trochę oburzona i obraca swoim kosturem.
– W takim razie: naprzód! – Isabela wyciąga swoje sztylety i z entuzjazmem kieruje się w stronę Rozdartego Grzbietu.
– Pamiętaj, Hawke. Bądź gąbką – mówi Aveline, ruszając za Isabelą.
– Jasne! Robi się! – odpowiadam, łapiąc za mój ogromny miecz dwuręczny (którego nikt nie byłby w stanie unieść w realnym życiu) i podążam za nimi, z Varriciem i Merrill u boku.

~
– Tu jest tyle. Cholernych. Kościotrupów – Isabela jęczy do mikrofonu tak głośno, że zaczyna ją przerywać.
– O niee – piszczy Merrill, dźgając się nożem w brzuch (mówię wam – magia krwi jest zjebana). – Jak Fenrisowi udało się przejść przez to wszystko samemu?
– Nie mam pojęcia – szepcze Varric, zasypując gradem bełtów kolejną falę animowanych kościotrupów.
Zważywszy na to, że naprawdę za cholerę nie umiem tankować, skupiam się gównie na staniu w jednym miejscu i krzyczeniu do wrogów, by to mi zadawali obrażenia, a nie Isabeli, Varricowi albo Merrill. Gdy wszystkie potwory już mnie otaczają, zamachuję się moim ogromnym mieczem, a z kościotrupów zostają porozrzucane kości. Oczywiście po chwili pojawiają się następne.
Aveline obrała taką samą technikę.
– Jest ich dużo, ale są słabe – mówi, rozwalając czaszkę jednego z nich swoją tarczą. – Fenris mógł sobie z nimi poradzić, ale pewnie zajęło mu to o wiele więcej czasu.
Miles wbiega do mojego pokoju i kładzie się pod moimi nogami. Głaszczę go stopą po plecach, a on burczy na znak aprobaty. Mam przy sobie psa. Jestem nie do powstrzymania.
– Jestem nie do powstrzymania! – ryczę, a moja postać obraca się wielokrotnie ze swoim mieczem przed sobą. – Podziwiajcie moje tornado śmierci!
Miles siada i porusza uszami. Kolejna fala kościotrupów pokonana.
– To byłoby całkiem imponujące, gdybyś tylko nie był takim nerdem – Isabela zbiera ze stert kości wszystko, co tylko będzie dało się sprzedać.
– Dla mnie było całkiem przerażające! – Merrill idealnie mnie rozumie.
Mimo wszystko robimy całkiem duże postępy, chociaż raz na jakiś czas zapominam być „gąbką”, ale Aveline zawsze szybko mi o tym przypomina, nieustannie wywlekając na wierzch mój brak umiejętności. A tak bardzo jej ufałem…
Już prawie docieramy na szczyt Rozdartego Grzbietu, gdy słyszę odgłosy walki – cudzej walki.
Łapię za myszkę i obracam kamerę. Widzę białe włosy i świecący ślad ostrza.
Mój żołądek wywraca się do góry nogami.
– To on! – oświadcza Isabela, a Varric pogwizuje.
– Łał. Byłem pewien, że już nie żyje.
Sprawdzam statystyki Fenrisa. Ma teraz… Trzydziesty piąty poziom? Jakim cudem?!
– Jasna cholera. Wbija level jak bestia – mówię.
– To naprawdę imponujące – wzdycha Merrill. – Mi zajęło cały miesiąc, żeby osiągnąć trzydziesty poziom.
Jest teraz na trzydziestym drugim, a można mieć maksymalnie pięćdziesiąt.
Click.
– Czy ty właśnie zrobiłaś mu zdjęcie, Stokrotko? – pyta Varric.
Oops, nie, sorry, to moja sprawka – mówi Isabela. – Nie przeszkadzajcie sobie.
– On… umie tankować – Aveline jest zachwycona. – Boże, on naprawdę umie tankować. Widzicie, jak przyciąga do siebie wszystkich wrogów i nie umiera? A mimo tego zadaje tak dużo obrażeń. Musiał idealnie rozłożyć statystyki. Boże, potraficie sobie wyobrazić z nim misję w podziemiach?!
– Jestem pewna, że Garrett potrafi wyobrazić sobie wiele rzeczy z nim w roli głównej – chichocze Isabela.
– Atakuje go prawie dwadzieścia truposzy na raz – mówię w zachwycie, postanawiając ignorować Isabelę.
– Podzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami później, Rivanko – mówi Varric. On i to jego friendfiction… – W każdym razie: czas, by Hawke stał się wielkim bohaterem!
– Bierz go, tygrysie!
Łał, zostałem awansowany z „kociaka” do ssaka wyższej rangi. Muszę przyznać, że czuję się dzięki temu jakoś ciepło i puchato. Ciepło i puchato jak tygrys.
– Będziemy za tobą iść, Garrett – Merrill popycha mnie trochę naprzód. – Ale to ciebie musi zobaczyć najpierw. No już, do boju!
Wyobrażam sobie ich wszystkich pocieszająco uśmiechających się do ekranów swoich komputerów… Wyobrażam sobie także, jak próbuję pomóc Fenrisowi w walce i od razu umieram.
Miles liże mnie po kostce. Okej. Wszystkie systemy wsparcia moralnego działają na najwyższych obrotach. Raz się żyje. I tak potrzebujemy nowych członków do gildii.
Nakładam na siebie czary (Isabela piszczy z zachwytu, bo nigdy tego nie robię) i wbiegam w środek hordy.
Fenris jest… niesamowicie silny. Nie jest niezniszczalny, ale ma nadal ponad połowę życia, co jest naprawdę imponujące, biorąc pod uwagę jak dużo wrogów go atakuje. Równocześnie jest taki malutki. Ten jego miecz jest prawdopodobnie większy od niego.
– Hawke, przestań się gapić i zrób coś!
Cholera. Jasne. Jestem gotów.
Mam Milesa w pogotowiu.
Przesuwam kursor na okienko czatu, zaczynam pisać (na czacie ogólnym – nie jestem w stanie pisać z nim w prywatnych wiadomościach, po prostu nie mogę) i nagle zdaję sobie sprawę, że moje ręce (ogromne, szorstkie ręce stolarza) się spociły.
Garrett [dragonhawke]: Cześć! potrzebujesz pomocnej dłoni?
Spoconej pomocnej dłoni.
Fenris skraca kościotrupa o głowę.
Fenris [Fenris]: czemu nie.
– Udało ci się! – szczebiocze Merrill.
– Pamiętaj, Hawke, bądź gąbką – radzi mi Aveline.
– No przecież wiem, no! – zaczynam klikać losowe przyciski (co jest bardzo nie-gąbkowe, ale jestem pewien, że Fenris może tankować za nas obu).
Click.
To znowu ty, Rivanko?
– Tak dobrze mnie znasz.
Varric zaczyna się śmiać.
Są poza moim polem widzenia i choć wątpię, że Fenris ich widzi, zaczynam tracić na pewności siebie.
– Ej, to w końcu mi pomożecie czy nie?
– Masz wszystko pod kontrolą – mruczy Isabela.
– Nie taki był plan!
– Ale radzicie sobie tak dobrze! Już prawie wszystkich pokonaliście – mówi Merrill.
Fenris robi ten sam atak co ja wcześniej, moje tornado śmierci, ale jego świeci się na jasnoniebiesko. Wygląda tak… pięknie. Moje serce robi coś dziwnego, a ja uświadamiam sobie, że wzruszam się z powodu wirtualnej postaci w jakiejś przereklamowanej grze.
Biorę kilka głębokich wdechów i przypominam sobie o wszystkich… Opcjach. O wiele za dużo możliwości. Zanim udaje mi się to przemyśleć, wszyscy wrogowie leżą pod naszymi stopami w bezładnych górach kości.
Moje palce zaczynają się ruszać, jeszcze zanim orientuję się, co robię.
Garrett [dragonhawke]: Jesteś niesamowity!
– Łał, ależ ty subtelny, kociaku.
Ach, a więc powróciłem do statusu kociaka. Szczerze mówiąc – zasłużyłem na to.
Fenris [Fenris]: ha. dzięki.
Czuję, jakbym właśnie wstępował do innego wymiaru istnienia.
Miles znowu liże moją kostkę, jakby o coś pytając. Albo po prostu chce zostać znowu podrapany po plecach.
– Okej, Hawke. Zapytaj go. Tutaj. W tym momencie – rozkazuje Varric.
Drapię Milesa stopą, a on znowu kładzie się na ziemi.
– Jak? Jak mam go zapytać o cokolwiek?
– Po prostu go zapytaj. Powiedz, że jesteś częścią gildii i że chciałbyś, żeby dołączył, bo potrzebujemy drugiego wojownika – mówi Aveline.
– Albo mógłbyś mu powiedzieć, że jest seksowny i chciałbyś go lepiej poznać – Isabela robi kolejne zrzuty ekranu.
– Przestań mu robić zdjęcia! – krzyczę do niej. – Ugh, ja… cholera!
Piszę najszybciej jak tylko mogę, zanim Fenris zadecyduje się uciec, tak samo jak zrobił to w Górnym Mieście. Tym razem cierpliwie stoi w jednym miejscu, nie ruszając się.
Garrett [dragonhawke]: Ej, jestem członkiem takiej jednej gildii i szukamy nowych ludzi! Idealnie byś do nas pasował!!!
Muszę przestać używać aż tylu wykrzykników.
Przez ułamek sekundy żałuję, że mam najbardziej głupkowaty pseudonim w historii ludzkości… Ale potem przypominam sobie, że smoki są super. Więc ja też jestem super.
Na czacie panuje cisza. Wszyscy siedzimy jak na szpilkach, tylko Miles ziewa.
– To nie jest odpowiednia chwila, Miles – szepczę do niego. Patrzy na mnie, niewzruszony.
– Kim jest Miles? – pyta Merrill.
– To jego pies – odpowiada Aveline. – A właśnie, Hawke, co u niego?
– Dobrze. Jest krytyczny dla wszystkich jak zawsze – stwierdzam. – Chociaż ostatnio pije jakoś więcej wody niż zazwyczaj.
– Czy możemy odłożyć rozmowę o psie na później?! – wybucha Isabela.
Fenris [Fenris]: kapryśny los?
Garrett [dragonhawke]: Tak!!! skąd wiedziałeś?!
– Jak to możliwe, że zna nazwę naszej gildii? Czy jesteśmy… znani? Czy jesteśmy jedną z tych znanych gildii?
– Pewnie to gdzieś sprawdził – szepcze Varric.
Fenris [Fenris]: wszystko jest w twoim oknie statystyk.
Och.
– Och.
Garrett [dragonhawke]: Och!!
Znowu te wykrzykniki…
– Błagam, niech ktoś mnie powstrzyma – jęczę.
– Może jednak Varric powinien się tym zająć – pomrukuje Isabela.
Fenris [Fenris]: jasne. męczą mnie już te wszystkie zaproszenia do gildii od nieznajomych.
„JASNE”.
– JASNE – oświadczam wszem wobec.
Czat wypełnia się radosnymi krzykami i gratulacjami.
– Wiedziałam, że sobie poradzisz, kociaku!
– Isabela, dosłownie przed chwilą powiedziałaś, że to Varric powinien— okej, wiesz co? Już nieważne.
Nie mogę w to uwierzyć. Udało mi się. Zrekrutowałem kogoś do Kapryśnego Losu. Do naszej paczki. Do samego rdzenia grupy. Do…
– Wyślij mu zaproszenie, Hawke. Teraz – Varric ma jak zawsze wszystko pod kontrolą. – Zanim się rozmyśli.
– Łał, ostatnio wszyscy tak bardzo mnie wspierają – mówię.
Garrett [dragonhawke]: Super-uper! bardzo się cieszę! :) :)
– Wystarczy, Hawke – Isabela parska śmiechem.
– Nic mnie w tym momencie nie obchodzi. Na serio nic.
Nie mogę uwierzyć, że się zgodził. To jest naprawdę… Ja…
Dokładnie w momencie, w którym klikam na jego postać i wybieram opcję „Zaproś do Gildii: [Kapryśny Los]”, odpisuje mi na czacie:
Fenris [Fenris]: :)
O MÓJ BOŻE.
Zatykam się powietrzem.
Tak, jestem tak bardzo żałosny.
Isabela piszczy z zachwytu.
– Mówiłam ci, mówiłam – powtarza, a ja słyszę uśmiech w jej głosie.
– Och Garrett – głęboko wzdycha Merrill. – Udało ci się! Uśmiechnął się! Ta emotikonka oznacza uśmiech!
Biały napis pojawia się na ekranie:
Fenris [Fenris] jest teraz członkiem [Kapryśny Los].
Gdy tylko widzę ten tekst, od razu uświadamiam sobie, że cała moja gildia będzie teraz z nim rozmawiać. A cała ta Operacja Zaliczyć w Górnym Mieście…
O boże, nie. Uciekaj, Fenris, uciekaj!
Fenris [Fenris]: przepraszam, ale muszę już iść. do pracy. ale dziękuję ci.
Łał. Albo czyta mi w myślach, albo przynajmniej wyczuwa nadciągające niebezpieczeństwo Kapryśnego Losu – Isabelę wymuszającą z niego szczegóły życia prywatnego lub namawiająca go do przespania się ze mną… Varrica, który na pewno będzie próbował wyciągnąć od niego coś do swojego friendfiction… Merrill z tym jej entuzjazmem do relacji ludzko-elfickiej… A Aveline… w sumie oprócz trochę dziwnego zapału do tankowania nie stanowi większego zagrożenia.
– Cholera! – klnie Isabela. – Chciałam go poprosić o jakieś zdjęcie.
– Nawet nie próbuj – ostrzega ją Aveline.
– Zupełnie nie potrafisz się bawić. Ani trochę.
Garrett [dragonhawke]: Jasne! nie ma sprawy! cieszę się że dołączyłeś! pogadamy później! :D
– Boże, kociaku, czy ty w ogóle mnie słuchałeś? Uspokój się! – Isabela znowu zaczyna się śmiać.
– Nie mogę! Nie wiem jak!
Zupełnie straciłem kontrolę.
Fenris [Fenris]: oczywiście. do zobaczenia.
Garrett [dragonhawke]: Pa!!!
Fenris znika.
Głośno wydycham powietrze. Co za ulga.
Miles wychodzi spod stołu. Chyba wyczuł, że jego wsparcie już nie jest potrzebne.
– To było absolutnie słodkie – stwierdza Merrill. Podbiega do mnie i zaczyna skakać w miejscu. – Byłeś taki czarujący, Garrett!
– Nie nazwałabym go „czarującym”, ale fakt, był zajebiście uroczy – odzywa się tuż po niej Isabela. – Serio. Wiedziałam, że to będzie dobry pomysł.
– Pomimo wszystkich przeciwności i niezręczności, oficjalnie oświadczam, że Faza Pierwsza Operacji Zaliczyć w Górnym Mieście została zakończona sukcesem – mówi podniośle Varric, próbując się nie śmiać. – Dobra, to kto streści to wszystko Blondaskowi, kiedy wreszcie się zaloguje?
Wyję do mikrofonu.
– Nie ja. Muszę iść. Muszę iść na
– Na zimny prysznic?
– Nie, Isabelo. Na długi spacer.
Dziewczyna śmieje się ze mnie.
– Jasne, Hawke. Zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na to tymi wszystkimi wykrzyknikami.
Och, Varric…
– Bądź bezpieczny – mówi Aveline, znowu używając swojego poważnego tonu. – Pamiętaj, że większość przestępstw—
– Dzięki! Dzięki, Aveline! Zapamiętam – przerywam jej, jeszcze zanim zdoła się rozkręcić. Chyba nigdy nie przestanie być taka ostrożna i opiekuńcza. W końcu pracuje w policji. – Naprawdę dziękuję. Dobranoc wszystkim.
Wszyscy życzą mi dobrej nocy.
Wyłączając grę, słyszę jeszcze jak Merrill pyta Isabelę o co chodzi z „zimnym prysznicem”. Śmieję się, wstając i zdejmując słuchawki.
Fenris… Nie mogę w to uwierzyć.
– Czy możesz w to uwierzyć, Miles? – pytam go. Przydreptuje do mnie, machając swoim małym ogonkiem. On pewnie też nie może w to uwierzyć.
Wracam do komputera.
Aveline lubi psy.

Wyślę jej E-kartkę z całą masą psów.

Tagged: , , ,

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Fanfiction i tłumaczenia by Rammaru © 2013 | Powered by Blogger | Blogger Template by DesignCart.org