wtorek, 29 marca 2016

Les Miserables – Enjolras/Grantaire - AU - Poprzednie rozdziały
Musiał uciec.

Była to jedyna ponura myśl, która tkwiła w głowie Grantaira, gdy wbiegł na swoje poddasze. Gwałtownie zatrzymał się i tkwił w jednym miejscu, trzęsąc się. Ledwo ogarniał umysłem co się właśnie stało.
Został rozpoznany. Jakim cudem? Nikt nie był w stanie odnaleźć go przez wieki – był mistrzem w sztuce niespostrzeżonego znikania z życia ludzi. Mógł stać się zupełnie nieważny – w końcu kogo obchodziło życie jakiegoś pijaka? Wszyscy myśleli, że jeśli przestał przychodzić do baru, to leży gdzieś martwy w rynsztoku. Tymczasem Grantaire już dawno przeprowadził się do innej dzielnicy i zmienił imię – tym sposobem był w stanie zniknąć, zanim ktokolwiek zorientował się, że biedny pijaczyna wcale się nie starzeje.
Raz tylko prawie został pojmany – gdy Napoleon rozrywał ulice Paryża w jego poszukiwaniu. Bonaparte stał się niebezpieczny przez ego zranione nieposłuszeństwem Paryża, bo jego Miasto nie przyszło do wielkiego wodza z własnej woli. Tak więc przeczesał wszystkie slumsy kierowany każdą, nawet najmniejszą plotką o mężczyźnie, który niedawno się tam przeprowadził – ponoć był synem poprzedniego lokatora, ale był on zbyt młody, niezamężny i dziwnie podobny do swojego domniemanego potomka.
Grantaire ukrył się pod stropem, a mały mężczyzna przechadzał się tuż pod nim po pokoju, rozkopując z pogardą pędzle i nieukończone płótna. Grantaire wstrzymywał oddech aż do chwili, w której Napoleon wyszedł, mówiąc:
Mój Paryż nigdy nie upadłby tak nisko, by żyć w takim brudzie.
Gdy znikł za drzwiami, Grantaire zeskoczył z krokwi i ukłonił się kpiąco do drzwi.
– Proszę o wybaczenie, Cesarzu, ale nie wszyscy mamy złudzenia o własnej wielkości.
Ale teraz jego tożsamość odkrył wręcz chłopiec, od niedawna mężczyzna, chłopiec, który ledwie usiłował go odnaleźć, chłopiec, przez którego jedno spojrzenie Paryż płonął i tracił oddech. Ten chłopiec był niebezpieczny, niebezpieczny dla Miasta, niebezpieczny dla jego dzieci i—
Coś mrocznego zaczęło szeptać w umyśle Grantaira.
Jakaś jego antyczna część, pochowana głęboko pod chrześcijaństwem, kolonizacją i rzekomym postępem cywilizacyjnym, poruszyła się i zaczęła śpiewać do niego po galijsku. Tęsknił za brzmieniem swojego ojczystego języka – nadal wyraźnie pamiętał z dzieciństwa wszystkie szepty, syczące o rozkoszy, przemocy i—
To tylko jeden człowiek, jeden świadek. Łatwo się go pozbyć. Sekwana jest miłosierna, jej wody głębokie, katakumby pogrążone w ciszy. Jest Miastem, a Miasto musi chronić swoich mieszkańców.
Błękitne i zielone tatuaże rozkwitły na jego skórze jak sińce, wijąc się po brzuchu, zawiłe wzory nawoływały do łowów. Chciał tej obławy, chciał wreszcie dogonić ten błysk złota. Chłopiec z pewnością będzie walczył, choć nie przywykł do bycia ofiarą, ale w końcu złamie się i zacznie biec prosto w labirynt ulic Paryża. Ale Miasto będzie znać je lepiej – zamknie go w pułapce, przyciśnie do muru, wgryzie się w jego szyję i—
Grantaire wyrwał się z transu tak nagle, że prawie upadł na ziemię. Tatuaże wyblakły, ale jego przyśpieszone bicie serca pozostało. Nie słyszał dźwięku bębnów od tysiącleci. Musiało być naprawdę źle, skoro jego antyczna część była w stanie pobudzić go tak łatwo. A więc nie miał innego wyboru – musiał uciekać.
Grantaire złapał za wysłużoną torbę i zaczął zapełniać ją farbami i pędzlami – nie miał wiele oprócz tego. Jedyne ubrania, jakie posiadał, miał na sobie, a alkohol stojący na półkach i parapetach zamierzał wypić jeszcze przed ucieczką. Nikt już go nie znajdzie. A na pewno nie ta grupka dobrodusznych studentów, którzy chcieli mieć na niego jakiś wpływ.
Nie mógł opuścić granic miasta, to było fizycznie niemożliwe, ale mógł się ukrywać. W końcu Paryż miał tysiące zakamarków, a w ostateczności mógłby udać się nawet do Pałacu – Król nie odmówiłby schronienia swojemu Paryżowi, gdyby Grantaire udowodniłby mu, że właśnie nim jest.
(Widok twarzy Enjolrasa, gdy to usłyszał, cierpienie, które tak bardzo do niego nie pasowało… Nie, Grantaire nie był aż tak zdesperowany).
Ktoś zapukał do drzwi.
Grantaire rozejrzał się w panice i przez chwilę zastanawiał się nad możliwością schowania się pod łóżkiem. Pukanie stawało się natarczywe, wręcz histeryczne. Grantaire zdobył się na odwagę i zawołał dziwnie wysokim głosem:
– Kto tam?
Usłyszał przytłumione przekleństwo i szarpnięcie, a po chwili Enjolras stanął w drzwiach. Ledwo łapał oddech, a pojedyncze loki opadały mu na twarz i w jednym momencie, w momencie, w którym ujrzał Grantaira, zatrzymał się. Patrzyli siebie przez parę chwil.
– Nie zamkniesz drzwi? – zapytał Grantaire z wymuszaną normalnością. Może to wszystko było tylko halucynacją, złym snem. Może Enjolras o wszystkim zapomni.
– Jesteś Paryżem.
Brzmiało to bardziej jak zarzut niż stwierdzenie faktu. Grantaire nie wiedział, jak na to zareagować, nigdy nie był dobry w konfrontacjach, więc zrobił to, co umiał najlepiej, kiedy został zagoniony w róg:
– Nie mam pojęcia o czym mówisz.
Kolejna chwila ciszy – przerwa na przetrawienie tak oczywistego kłamstwa. Enjolras patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Od twojego domu do miejsca pożaru biegnie idealnie prosta droga, przez którą przebiegłeś w kilka sekund.
– Zawsze tam była, to nie moja wina, że nigdy jej nie zauważyłeś.
– Ta ulica przebiega przez środki domów – Enjolras trzasnął za sobą drzwiami i zaczął iść przed siebie. Grantaire zaczął się cofać. – Widziałem, jak strzepujesz z siebie odłamki, które mogłyby zabić człowieka.
– Nawdychałeś się dymu i uderzyłeś w głowę, chcesz, żebym posłał po Joly’ego? – wycofał się aż pod biurko po drugiej stronie pokoju, ale Enjolras nadal szedł naprzód.
– Zareagowałeś na swoje imię.
– Zareagowałem na twój krzyk. Nie możesz mnie winić za to, że zdziwiłem się, iż zaczynasz gadać o swojej Patrii chwilę po tym, jak prawie zginęliśmy.
Enjolras położył ręce po obu jego stronach na biurku, uniemożliwiając mu ucieczkę. Jego twarz była kilka cali od Grantaira, który próbował odchylić się najdalej jak to tylko możliwe, by nie poddać się pragnieniu dotyku tych czerwonych ust. Oczy jego Apolla płonęły, a cała jego uwaga poświęcona była Grantairowi. Przerażało go to.
– Jak się nazywasz?
– Grantaire.
– Jak się nazywasz?
– Grantaire!
– To nazwisko. Jak masz na imię?
Grantaire zastygł, a Enjolras kontynuował.
– Jak nazywał się twój ojciec? Jakie jest nazwisko panieńskie twojej matki? Gdzie pracujesz? Gdzie dorastałeś? Dlaczego twój akcent jest tak obcy? Dlaczego wiem o tobie tak mało?
– Bo nigdy mnie o nic nie pytałeś! – krzyknął Grantaire. – Czy zauważyłeś, że to nasza pierwsza tak długa rozmowa, która nie polega na obrażaniu się? Nic o mnie nie wiesz, bo nigdy nie chciało ci się zapytać!
Enjolras cofnął się o krok i głęboko odetchnął, jakby rozważał jak najlepiej na to odpowiedzieć. Grantaire przygotowywał się na atak, ale jedyne co usłyszał od swojego Apolla to:
– Masz rację.
Ze zdziwienia Grantaire nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku.
– Nigdy cię o nic nie pytałem – powiedział, ostrożnie kładąc rękę na poparzonych ramionach Grantaira. Mężczyzna nie wiedział, co zrobić z tak delikatnym dotykiem; minęło zbyt dużo czasu, by jeszcze pamiętał. Wzdrygnął się, ale Enjolras nie cofnął dłoni. Ich spojrzenia się spotkały. – Ale gdybym zapytał teraz… Nie byłoby jeszcze za późno?
Grantaire nie mógł oddychać. Dotyk Enjolrasa spalał go od środka.
– Czy jesteś Paryżem?
Nie pozostały mu już żadne kłamstwa. Grantaire odwrócił twarz od światła.
– Nie musisz mówić „tak”, jeśli nie chcesz – wyszeptał łagodnie Enjolras.
– Nigdy nie liczyło się, czego ja chcę – nadal unikał jego spojrzenia, udając, że cała ta sytuacja nie ma miejsca. – Miasta… Miasta nie mają prawa chcieć.
Dotyk Enjolrasa stał się bolesnym uściskiem. Gdy Grantaire wreszcie na niego spojrzał, zobaczył jak jego oczy rozświetlają się triumfem i radością tak wielką, że nie wiedział co z nią zrobić. Byłby to piękny widok, idealny do namalowania, gdyby nie to, że Enjolras patrzył na niego tak, jakby nigdy wcześniej go nie widział. Okropne uczucie zaczęło kłębić się w  brzuchu Grantaira.
Enjolras zaczął chodzić po pokoju, niespokojnie przeczesując palcami włosy. Był w swoim żywiole – znalazł temat, teraz mógł rozpocząć debatę. Jego oczy w kolorze delphinium nie opuściły Grantaira choćby na chwilę.
– Jak mogliśmy tego nigdy nie zauważyć? Pojawiłeś się znikąd jednej nocy, znałeś całą filozofię i nasze poglądy, a my nigdy nic nie podejrzewaliśmy, nigdy…
– Nigdy nie sądziliście, że Paryż może być tym czymś? – Grantaire wskazał na siebie, z goryczą w głosie. – Nie, wątpię, czy ktokolwiek mógł mieć tak niskie oczekiwania.
Enjolras zatrzymał się, marszcząc brwi.
– Zupełnie nie to miałem na myśli.
– Nie musisz kłamać, Apollo, widziałem wyraz twojej twarzy, gdy odkryłeś prawdę – skoro Grantaire się przyznał, Enjolras był mu winien to samo. – Byłeś przerażony, prawda? Nie winę cię za to, sam bym się bał.
– To wcale nie było tak, jak myślisz. Nie byłem przerażony tobą. Byłem przerażony tym, co zrobiłem. Miasto zjawia się, by uratować mi życie, a ja je policzkuję!
– Mnie – powiedział cicho Grantaire. Bębny rozbrzmiały w jego głowie. Enjolras wyglądał, jakby niczego nie rozumiał. – Mnie, nie Miasto. Nie jestem „tym”.
– Ja… – Grantaire nigdy nie widział, żeby Enjolrasowi zabrakło słów kilka razy jednego dnia.
Zastanawiał się, czy już zawsze tak będzie. Zmusił się do uśmiechu, nie wiedząc, że wyglądał on bardziej jak bolesny grymas.
– Cóż, nieważne. To bez znaczenia.
– Oczywiście, że to ważne! Jesteś Paryżem. Tak mało o tobie wiadomo, że cokolwiek o sobie powiesz jest ogromnie ważne. To zmienia wszystko, wszystko o co walczyliśmy!
– Enjolras – dźwięk bębnów stawał się coraz głośniejszy.
– Jesteś powodem, dla którego założyłem Przyjaciół Abecadła, dla którego ludzie do nas dołączali. Jesteś ideałem, do którego dążyłem całe życie.
– Enjolras.
– Śniłem o spotkaniu cię, wszyscy o tym marzyliśmy, ale ty byłeś dla mnie…  Ja kochałem
– Nie mów tego – zapora w umyśle Grantaira została zniszczona, pogrążając go w całości w rozpaczy. – Nie byłbym w stanie tego znieść. Nienawidziłeś mnie, zanim dowiedziałeś się czym jestem. I byłem w stanie to zaakceptować, mogłem to zrozumieć. Ale mówiąc, że mnie, że mnie… Nie— nie, ja nie mogę, nie chcę tego!
Enjolras patrzył na niego, znowu przerażony, jednak teraz w jego oczach pojawiło się coś o wiele gorszego – litość.
– Co się z tobą stało? Kto ci to zrobił?
– Ha! Nikt – Grantaire odwrócił się. Bliskość mężczyzny tak omamiła jego zmysły, że z trudem rozróżniał w sobie Miasto i człowieka. Wyciągnął z półki półpełną butelkę i napił się. – I jednocześnie wszyscy.
Pił, a jego najbardziej spaczona część (wszystkie dziwki, oszuści i złodzieje) rozpływała się w twarzy jego Apolla. Enjolras stał tuż przed nim, z aureolą złotych włosów, a Grantaire chciał po prostu ściągnąć go z jego piedestału i…
– Mogę ci pomóc. Chcę ci pomóc.
– Nikt nie musi mnie ratować – alkohol sprawił, że łatwo było mu to powiedzieć. – Sam sobie radzę.
– Właśnie widzę – powiedział z ironią w głosie i pożałował tego chwilę później. Oczy Grantaira stały się mętne.
(Prawie już zapomniał, ale kiedyś potrafił być okropny).
– Wyjdź.
– Grantaire—
– Nie obchodzi mnie to. Nigdy się z tobą nie zgadzałem. A może o tym też zapomniałeś? – niszczył wszystko, wiedział o tym. Marmur Apolla kruszył się, ukazując pod nim mężczyznę ze złamanym sercem. – A teraz wyjdź.
Wyszedł.
Grantaire złapał za butelkę i pił. Pił tak długo, aż katakumby w jego wnętrzu wypełniły się gorzką cieczą, by ostatecznie pochłonąć go w całości. 


____________________
Od autora:  Paryż urodził się w 4200 p.n.e., a że pradawne wioski i osady zawsze miały swoje personifikacje, jego także była nieuchronna. (więc są jeszcze-nie-Miasta, które umierają tak łatwo jak ludzie; Miasta, które mogą się leczyć, ale tymczasowo ‘umierają’ od obrażeń oraz Stolice, na które wpływ mają tylko pożary.) To ludzie decydują, które spośród jeszcze-nie-Miast otrzymują status Miasta, ale o tytuł Stolicy Miasta walczą między sobą, zazwyczaj bardzo brutalnie. Nazywają to Niemymi/Cichymi Wojnami (bo ludzie nie mają o nich pojęcia). Blizny na Miastach są zazwyczaj od wydarzeń historycznych jak najazdy czy bitwy, ale znaki po sobie mogą pozostawić także szczególnie ważne lub traumatyczne zdarzenia dla danego Miasta.
Od tłumacza: To opowiadanie jest fanowskim tłumaczeniem fanfiction „Paris burning" autorstwa thecitysmith, które możecie znaleźć w oryginale tutaj. Polecam przeczytanie wersji angielskiej w pierwszej kolejności, ponieważ nawet najlepsze tłumaczenie nie odzwierciedli tego ogromnego kunsztu literackiego.
Od tłumacza.2: Gee, tyle czasu minęło, ale wreszcie jest! Rozdział 6 Paris Burning! Ostatnio miałam dużo na głowie (matura, 2 fici do pisania, beta dla koleżanki), więc bądźcie wyrozumiali :'D Co do tych ficów - oba są z Dragon age, ale coś czuję, że tego jednego (świątecznego :v) naprawdę skończę jeszcze w tym roku. 
Od tłumacza.3: Mam teraz ogromną fazę na Hamiltona, więc może coś z niego też przetłumaczę, ale wszystkie fici, które z niego czytałam są okrutnie długie :v Znacie jakieś dobre, tak mniej więcej do 7 tysięcy słów? 

Tagged: , , ,

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Fanfiction i tłumaczenia by Rammaru © 2013 | Powered by Blogger | Blogger Template by DesignCart.org